Od razu uprzedzam: post jest osobisty i
dotyczy mnie. No i jeszcze masy ludzi, których znam, ale nie
wszystkich. Nie jest też poparty badaniami naukowymi.
Po tym przydługim wstępie mogę się
wreszcie przyznać. Systematyczna praca jest czymś, w co nie wierzę.
To znaczy wierzę, że istnieje, że niektórym przynosi rezultaty i
że są na świecie ludzie, którzy świetnie się z nią czują.
Może nawet kilku takich spotkałam, choć naprawdę trudno mi sobie
przypomnieć.
Systematyczna praca jest tym, co
próbowała mi wpoić szkoła, a że szkoła wymagała, to siłą
rzeczy także rodzice. „Uczyć się trzeba codziennie, wtedy się
najwięcej zapamiętuje”. No dobra ponoć nawet tak jest. Problem w
tym, ze regularnie uczyłam się w życiu tylko tego, czego nauczyć
się nie mogłam i zazwyczaj niezależnie od tego jak wiele i jak
regularnie bym spędzała czas nad danym podręcznikiem z równą
regularnością nad nią zasypiałam. Podczas, gdy to, co mnie
interesowało pochłaniane było zawsze z zastraszającą prędkością
i jakimś dziwnym trafem niezależnie od tego, która nie byłaby to
zarwana noc z rzędu informacje, które zawsze hurtowo pozostawały w
mojej głowie i tkwią tam łatwodostępne od dwudziestu lat. Dzisiaj
też działam akcyjnie mam okresy, że pochłaniam książkę
dziennie, by zrobić sobie kilka tygodni przerwy, bo akurat
przychodzi mi do kłowy zrobienie powtórki z matematyki, albo
napisanie 3 notek na zaniedbanym od 3 miesięcy blogu. Szkoła mnie
regularnej pracy nie nauczyła. Na szczęście.
Nauczona własnym doświadczeniem nie
czuję się zdziwiona, kiedy ucząca się w domu młodzież robi
dokładnie to samo. Nie narzekam, gdy syn siada nad podręcznikiem,
żeby „zrobić” dwa miesiące w tydzień i na kolejne dwa
miesiące odłożyć go na półkę. Nie gonię, by robił konieczne
przerwy, gdy nagle zapragnął nauczyć się matematyki z zakresu
gimnazjum. Nie przeszkadzało mi gdy przez kilka miesięcy fascynował
się gra w szachy, by odłożyć ją na kolejne miesiące na półkę.
Każda kolejna fala zainteresowań – z reguły utrzymująca się
nawet kilka miesięcy jest dla mnie źródłem radochy i powodem do
tego, żeby się czegoś douczyć, choć i tak nie zawsze nadążam.
Wiem, że właśnie w danej chwili ma potrzebę zagłębić się po
czubek głowy i całym sercem poświęcić się danemu zagadnieniu
(choćby było to budowanie z klocków lego) i, że właśnie dzięki
temu znajdzie w końcu (może za 10 lat, może ciut wcześniej) to,
czego nie będzie chciał już porzucić. Nie zmuszam go by robił
coś, co go nie interesuje, nie zmuszam do przerw, poszukiwania
różnorodności. Ona nadejdzie, gdy przyjdzie czas.
Niestety (ze względu na warunki, w
jakich funkcjonują) większość dzieci funkcjonuje raczej podobnie.
Nie potrafi fascynować się więcej niż jedną rzeczą naraz. Nie
potrafi tak naprawdę skupić się na jednej rzeczy, gdy ich serce
zostało gdzie indziej. Nie potrafi nauczyć się tego, co go w danym
momencie ani trochę nie interesuje. Dlatego tak niewielki materiał,
jaki jest do opanowania w podstawówce, gimnazjum, czy liceum (z całą
odpowiedzialnością za swoje słowa piszę niewielki materiał)
zajmuje aż 12 lat ciężkiej pracy, siedzenia na lekcjach, zadań
domowych, godzin wkuwania, sprawdzianów, testów, lęków i złości.
Te 12 lat, to jest czas, w którym opanować można pewnie ze 3 razy
więcej zostawiając dzieciom o wiele więcej czasu na zabawę, na
poszukiwanie tematu, który w tym konkretnym momencie jest
fascynujący.
Sądzę, że dzieci, które mają
„nadmiar” wolnego czasu bardzo chętnie same przeznaczą jego
część na naukę, która nie jest nauką, tylko zaspokajaniem nie
dającej spokoju potrzeby „żeby wiedzieć coś jeszcze”. Zamiast
5 zajęć dodatkowych, żeby „znaleźć pasję” lepiej im własną
pasję pokazać. Wtedy dowiedzą się, czym ona jest i sami ją sobie
znajdą. Nie możemy jednak tego od nich oczekiwać, gdy będą
robotnikami mającymi co dzień do przerzucenia przypisaną im "tonę
cegieł". Po takim wysiłku nic im się nie chce, a już na pewno
poszukiwać dla przyjemności i poznawać to, co ich interesuje.
Jeżeli robilibyśmy nawet ulubioną czynność pod przymusem szybko
byśmy ją znienawidzili. To większość szkół robi dzieciom. Bo
systematycznie nie znaczy dobrze. Systematycznie i po kawałku
zazwyczaj znaczy nudno.
Ufff ;) Tytuł sprawił że wstrzymałam oddech na chwilę ale okazuje się że jednak wszystko ze mną ok :D
OdpowiedzUsuńU mnie zawsze ciężko było z systematycznością, ale też tym mocno się nie przejmowałam, mimo, że otoczenie wymagało. Ania, Natalia Skoro Wy jesteście normalne, to i ja ;) UFFFF
Usuń