poniedziałek, 8 lutego 2016

Czy warto kupować dzieciom książki?

Coraz częściej spotykam się z rodzicami, którzy na temat jakiejś mojej uwagi na temat nabywania książek kategorycznie stwierdzają „My korzystamy z biblioteki. Pokazujemy dziecku, że nie wszystko trzeba mieć.” i czynią to często ludzie bardzo dobrze sytuowani. Jakkolwiek taka antykonsumpcjonistyczna postawa jest mi bardzo bliska w odniesieniu do niemal wszystkich przedmiotów – zwłaszcza ubrań i zabawek, to absolutnie nie zgadzam się z takim podejściem do książek i to co najmniej z kilku powodów.
Po pierwsze i niekoniecznie najmniej ważne – żeby wydawnictwa mogły egzystować i wydawać nowe wartościowe książki, to muszą na czymś zarabiać. Jeżeli wszyscy ludzie, których na to stać zrezygnują z zakupu książek, to ani oni ani ci, których rzeczywiście na to nie stać nie znajdą ich w bibliotekach, bo po prostu nikt nie będzie ich wydawać. I jest to realna groźba, wystarczy przyjrzeć się rynkowi wydawniczemu – liczbie fuzji i przejęć wydawnictw, liczbie wydawców, którzy rezygnują po wydaniu zaledwie kilku tytułów (nierzadko wartościowych, jak na przykład wydawnictwo Kika), bo po prostu nie są w stanie dłużej dokładać do interesu. Czytelnictwo w naszym kraju spada i tak naprawdę zakup każdej książki jest bezpośrednią inwestycją w kulturę.
Po drugie dzieci czytają książki inaczej niż dorośli. My rzadko wracamy do raz przeczytanej książki, zwłaszcza jeżeli jest to powieść fantastyczna, czy kryminalna. Po prostu poznajemy jej treść, żyjemy jakiś czas z bohaterami, a potem sięgamy po książkę kolejna i jeszcze następną. Dzieci nie. One nie w pełni rozumieją całą treść książki przy pierwszym kontakcie z nią. Pragną do niej wracać, czytać wielokrotnie, dłużej obcować z bohaterami. Zdarza się, że jakaś seria książek jest u mnie w domu czytana regularnie co pół roku, albo dana osoba wraca raz na jakiś czas do którejś jej części, przeczyta całość albo połowę i odkłada na półkę. Dzieci nie marnują czasu – poznają książki dogłębnie, obcują z nimi. Dwa tygodnie na to nie wystarczą. Czasami potrzebne są lata.
Oprócz kupowania książek w ogóle mam jeszcze jeden dziwny zwyczaj. Nie ograniczam się do zakupów „na dziś” - do kupowania tego, co w danym momencie jest u nas „na topie”. Kupuję też książki, które zwyczajnie wydają mi się wartościowe i ciekawe z pełnym zaufaniem, że ktoś kiedyś po nią sięgnie. Nie zawodzę się. Niejeden tytuł przeleżał na regale rok albo dwa a potem nagle, z dnia na dzień wszyscy na jego punkcie oszaleli. Niektóre książki muszą dojrzeć i to, że w danym momencie nikomu „nie podejdą” nie czyni z nich zakupu nieudanego. Nie są wydawane. Po prostu czekają pełne ufności.
Gdyby nie stały, pewnie nikt nigdy by po nie nie sięgnął. Moje dzieci nie znałyby „Alicji w krainie czarów”, „Polyanny”, ani „Lilianny Pędziwiatr”. Nie wiedziałyby tyle o rybach, gadach, czy pierwiastkach chemicznych. Każda z książek czekała na swoją kolej, nieraz bardzo długo. Każda zagarnęła serca dzieciarni na dłuższy lub krótszy czas. Nie zrobiłaby tego, gdyby jej nie było.
Dzieci interesują się tym, co znane. Bardzo często właśnie dzieciaki mające z czytaniem kłopoty chętnie sięgnęłyby po książkę, która jest im znana. Taką, którą już z mamą czytały, w której nie muszą rozumieć każdego słowa, albo taką, w której każde słowo jest im znane. Im trudniej dziecku nauczyć się czytać, tym bardziej potrzebuje własnych, znanych książek. Takich, które przeczytacie po 100 razy wspólnie, by za 101 dziecko mogło przeczytać ją samodzielnie. Ale do tego po prostu musi ją mieć.
Warto pamiętać, że nie tylko dzieci, ale i nastolatki po prostu się z książkami przyjaźnią. Potrzebują je mieć pod ręką tylko po to, by otworzyć na dowolnej stronie. Może nie każdy z Was, ale pewnie wielu miało takie książki. Ja miałam okres w którym próbowałam przekonać cały świat, że powinien przeczytać „Buszującego w zbożu” albo zadręczałam otoczenie „Sezonem w piekle”. Nie mogłabym tego robić nie mając ich. Nie mogłabym też kilka lat wcześniej tulić przed snem dzieł zebranych Shakespeara kupionych przez tatę za nie wiadomo skąd wyskubane pieniądze. Był to najważniejszy prezent, jaki od niego dostałam i jeden z ważniejszych w życiu. Shakespeare w 6 tomach był mój. Jeżeli dzieci nie mają własnych książek nie mogą nawiązywać z nimi trwałych emocjonalnych relacji. Takich, które utrzymają się na całe życie.
No i na koniec argument czysto „rodzicielsko – edukacyjny”. Badania wskazują, że najlepszym predyktorem sukcesu edukacyjnego wcale nie jest status społeczno – edukacyjny rodziców, lecz liczba książek dostępnych w domu. To małostkowy powód dla książkowych zakupów, lecz jeżeli kogoś przekona – będę szczęśliwa nie tylko ja, ale także autorzy, tłumacze, edytorzy, ilustratorzy, korektorzy, składacze i cała ta masa anonimowych ludzi pracujących w wydawnictwach, dzięki którym te cuda mogą trafić w nasze ręce.

2 komentarze:

  1. Świetny wpis! Zgadzam się w 100% choć czasem ze smutkiem spoglądam na leżakujące na półce książki po które jeszcze nikt nie sięga. Ale i na nie przyjdzie kiedyś czas :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się boję wchodzić do księgarni, bo zawsze coś się znajdzie ciekawego ;)

    OdpowiedzUsuń