wtorek, 9 lutego 2016

Systematyczna praca

Od razu uprzedzam: post jest osobisty i dotyczy mnie. No i jeszcze masy ludzi, których znam, ale nie wszystkich. Nie jest też poparty badaniami naukowymi.
Po tym przydługim wstępie mogę się wreszcie przyznać. Systematyczna praca jest czymś, w co nie wierzę. To znaczy wierzę, że istnieje, że niektórym przynosi rezultaty i że są na świecie ludzie, którzy świetnie się z nią czują. Może nawet kilku takich spotkałam, choć naprawdę trudno mi sobie przypomnieć.
Systematyczna praca jest tym, co próbowała mi wpoić szkoła, a że szkoła wymagała, to siłą rzeczy także rodzice. „Uczyć się trzeba codziennie, wtedy się najwięcej zapamiętuje”. No dobra ponoć nawet tak jest. Problem w tym, ze regularnie uczyłam się w życiu tylko tego, czego nauczyć się nie mogłam i zazwyczaj niezależnie od tego jak wiele i jak regularnie bym spędzała czas nad danym podręcznikiem z równą regularnością nad nią zasypiałam. Podczas, gdy to, co mnie interesowało pochłaniane było zawsze z zastraszającą prędkością i jakimś dziwnym trafem niezależnie od tego, która nie byłaby to zarwana noc z rzędu informacje, które zawsze hurtowo pozostawały w mojej głowie i tkwią tam łatwodostępne od dwudziestu lat. Dzisiaj też działam akcyjnie mam okresy, że pochłaniam książkę dziennie, by zrobić sobie kilka tygodni przerwy, bo akurat przychodzi mi do kłowy zrobienie powtórki z matematyki, albo napisanie 3 notek na zaniedbanym od 3 miesięcy blogu. Szkoła mnie regularnej pracy nie nauczyła. Na szczęście.
Nauczona własnym doświadczeniem nie czuję się zdziwiona, kiedy ucząca się w domu młodzież robi dokładnie to samo. Nie narzekam, gdy syn siada nad podręcznikiem, żeby „zrobić” dwa miesiące w tydzień i na kolejne dwa miesiące odłożyć go na półkę. Nie gonię, by robił konieczne przerwy, gdy nagle zapragnął nauczyć się matematyki z zakresu gimnazjum. Nie przeszkadzało mi gdy przez kilka miesięcy fascynował się gra w szachy, by odłożyć ją na kolejne miesiące na półkę. Każda kolejna fala zainteresowań – z reguły utrzymująca się nawet kilka miesięcy jest dla mnie źródłem radochy i powodem do tego, żeby się czegoś douczyć, choć i tak nie zawsze nadążam. Wiem, że właśnie w danej chwili ma potrzebę zagłębić się po czubek głowy i całym sercem poświęcić się danemu zagadnieniu (choćby było to budowanie z klocków lego) i, że właśnie dzięki temu znajdzie w końcu (może za 10 lat, może ciut wcześniej) to, czego nie będzie chciał już porzucić. Nie zmuszam go by robił coś, co go nie interesuje, nie zmuszam do przerw, poszukiwania różnorodności. Ona nadejdzie, gdy przyjdzie czas.
Niestety (ze względu na warunki, w jakich funkcjonują) większość dzieci funkcjonuje raczej podobnie. Nie potrafi fascynować się więcej niż jedną rzeczą naraz. Nie potrafi tak naprawdę skupić się na jednej rzeczy, gdy ich serce zostało gdzie indziej. Nie potrafi nauczyć się tego, co go w danym momencie ani trochę nie interesuje. Dlatego tak niewielki materiał, jaki jest do opanowania w podstawówce, gimnazjum, czy liceum (z całą odpowiedzialnością za swoje słowa piszę niewielki materiał) zajmuje aż 12 lat ciężkiej pracy, siedzenia na lekcjach, zadań domowych, godzin wkuwania, sprawdzianów, testów, lęków i złości. Te 12 lat, to jest czas, w którym opanować można pewnie ze 3 razy więcej zostawiając dzieciom o wiele więcej czasu na zabawę, na poszukiwanie tematu, który w tym konkretnym momencie jest fascynujący.
Sądzę, że dzieci, które mają „nadmiar” wolnego czasu bardzo chętnie same przeznaczą jego część na naukę, która nie jest nauką, tylko zaspokajaniem nie dającej spokoju potrzeby „żeby wiedzieć coś jeszcze”. Zamiast 5 zajęć dodatkowych, żeby „znaleźć pasję” lepiej im własną pasję pokazać. Wtedy dowiedzą się, czym ona jest i sami ją sobie znajdą. Nie możemy jednak tego od nich oczekiwać, gdy będą robotnikami mającymi co dzień do przerzucenia przypisaną im "tonę cegieł". Po takim wysiłku nic im się nie chce, a już na pewno poszukiwać dla przyjemności i poznawać to, co ich interesuje. Jeżeli robilibyśmy nawet ulubioną czynność pod przymusem szybko byśmy ją znienawidzili. To większość szkół robi dzieciom. Bo systematycznie nie znaczy dobrze. Systematycznie i po kawałku zazwyczaj znaczy nudno.

2 komentarze:

  1. Ufff ;) Tytuł sprawił że wstrzymałam oddech na chwilę ale okazuje się że jednak wszystko ze mną ok :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie zawsze ciężko było z systematycznością, ale też tym mocno się nie przejmowałam, mimo, że otoczenie wymagało. Ania, Natalia Skoro Wy jesteście normalne, to i ja ;) UFFFF

      Usuń