Bardzo często rodzice czują się
zagubieni i pozbawieni narzędzi wychowawczych. Zdarza się to bardzo
często wtedy, gdy rodzice, którzy sami wychowywali się w surowych
domach pragną zgotować swoim dzieciom zupełnie odmienny los i
świadomie postanawiają zrezygnować ze stosowania kar i nagród na
rzecz „innej” strategii. Ta inność niekiedy przybiera cechy
bezsilności i działania chaotycznego.
Paradoksalnie pod tą samą ścianą
stają często rodzice, którzy podejmują inną decyzję – ci,
którzy używają nagród i kar, lecz w pewnym momencie dziecko
zaczyna wchodzić w okres dojrzewania (choć nie jest to konieczne,
bo zdarza się i u dzieci młodszych) i nagrody i kary najpierw
zaczynają się dewaluować, a później całkiem tracą moc
oddziaływania i zmieniania zachowania dziecka.
Jedni i drudzy rodzice znajdują się
wtedy w podobnym miejscu – czują, że aby cokolwiek zmienić
musieliby sięgnąć po narzędzia, po które sięgać nie chcą
(krzyki, bicie itp.), a z drugiej strony nie mogą już znieść
sytuacji, w której tracą nie tylko kontrolę, ale jakikolwiek wpływ
na to, co dzieje się z ich, często bardzo jeszcze młodym,
potomstwem. W swoim mniemaniu nie są w posiadaniu skutecznych
narzędzi. Tak naprawdę nie jest to jednak prawda – przynajmniej
połowę z tych, które są nie tylko niezbędne, ale i wystarczające
– mają w garści. Tyle tylko, że nie umieją ich użyć.
Pierwszym z narzędzi jest miłość,
która sprawia, że się troszczymy i martwimy, że pomagamy, i
podnosimy po kolejnych upadkach. Niektórym łatwo jest po nią
sięgnąć innym trudniej, ale generalnie zdecydowana większość
rodziców i chyba wszyscy, z którymi miałam w życiu do czynienia
mieli jej dla swoich dzieci pod dostatkiem. Problem w tym, że często
uczucie to bywa bardzo asymetryczne – skierowane na wszystkich
wokoło – na dzieci, męża, często na własnych rodziców, ale
nie na siebie. I właśnie w tym tkwi często problem. Trudno
nakłonić do współpracy kogoś, kto wie, że kochamy go
bezwarunkowo, jednocześnie samym sobą wysyłając sygnały, że my
sami na takową miłość nie zasługujemy. Aby ludzie wokół nas
traktowali nas dobrze, my sami powinniśmy siebie dobrze traktować.
Tak dobrze, jak inne osoby, które kochamy.
Bardzo podobny problem jest z drugim
narzędziem, jakim jest szacunek, tylko, że tutaj szalki wagi
wychylają się w obie strony. Część rodziców głęboko szanuje
swoje dzieci jako osoby, darzy szacunkiem także ich potrzeby i robi
wszystko, by umożliwić dziecku zaspokojenie ich. Nie darzy jednak
tym samym uczuciem samego siebie i nie dąży do zaspokojenia
własnych potrzeb. Powstaje wtedy niebezpieczna sytuacja, gdy jedna
osoba znajduje się w centrum, wierząc, że reszta świata istnieje,
by ułatwiać mu życie. Tak wychowywane dziecko trudno skłonić do
współpracy, bo ono nie ma pojęcia po co miałoby współpracować.
Inaczej wygląda, gdy dziecko nie jest
szanowane. Bardzo ważne jest zwrócenie uwagi, że wiele bardzo
kochanych dzieci wcale nie jest darzonych należnym szacunkiem. Są
one upominane, publicznie sztorcowane, karane, zawstydzane dlatego,
ze rodzice ich kochają i chcą, by wyrośli na „porządnych”
ludzi. Takie dzieci także odmawiają współpracy z rodzicem. Nie
chcą słuchać kogoś, kto nie okazuje mu szacunku, nie mają nawet
ochoty zagłębiać się w to, czy są kochane, czy nie. Po prostu
aby zachować szacunek wobec siebie samych muszą sprzeciwić się
takiemu traktowaniu. Często doprowadza to rodziców do desperacji,
szukają kolejnych metod, które z kolei sprawiają, ze opór dziecka
rośnie.
Zanim zatem zatem ktokolwiek zacznie
szukać cudownych metod, czy tricków wychowawczych powinien spojrzeć
na swoje myśli i uczucia i odpowiedzieć sobie szczerze na kilka
pytań.
Kogo kocham?
Czy wśród kochanych przeze mnie
samego osób znajduję się ja sam? Czy jestem dla siebie
wystarczająco ważny by zwracać uwagę na to, gdy ktoś przekracza
moje granicę? Czy jestem dla siebie na tyle ważny, by je chronić?
Kogo szanuję?
Czy darzę szacunkiem swoje dziecko?
Czy szanuję jego potrzeby? Czy mam w sobie zgodę na to, by ono samo
traktowało swoje potrzeby poważnie? Czy szanuję siebie? Czy
pozwalam sobie samemu traktować poważnie swoje potrzeby? Czy mam w
sobie zgodę, by czasem stawiać na piedestale potrzeby własne, a
czasem innych ludzi, także dzieci?
Po przeanalizowaniu tych pytań i
szczerej na nie odpowiedzi najczęściej uchwycić można przyczynę
dla której czujemy się przyparci do muru. Jeżeli w którymkolwiek
przypadku szalki wagi wyraźnie wychylają się w którąż ze stron,
to zanim zaczniecie czytać książki zawierające „metody
wychowawcze” spróbujcie poszukać sposobu na wyrównanie tych
szal. Nawet, jeżeli nie ma prostego sposobu na pokochanie siebie,
można zacząć od prostej rzeczy – okazywania sobie od czasu do
czasu tego uczucia – pozwalania sobie na chwile słabości,
lenistwa, czy zwyczajnego odpoczynku. Jeżeli okazało się, ze
brakuje szacunku do dziecka , można spróbować go lepiej poznać,
spojrzeć jak na interesującego obcego – kogoś, kto po prostu
jest, a nie kto ma się w każdej chwili stawać tym, kim
chcielibyśmy go widzieć. Wtedy łatwiej będzie obdarzyć go
większym szacunkiem. Zmieni się nasze zachowanie – to co myślimy
i czujemy zmieni to, co i jak mówimy. Zmieni się zatem i nasza
relacja z dzieckiem, a co za tym idzie jego zachowanie. Bez metod i
technik rodem z laboratorium.