sobota, 16 grudnia 2017

Narzędzia w wychowaniu bez nagród i kar

Bardzo często rodzice czują się zagubieni i pozbawieni narzędzi wychowawczych. Zdarza się to bardzo często wtedy, gdy rodzice, którzy sami wychowywali się w surowych domach pragną zgotować swoim dzieciom zupełnie odmienny los i świadomie postanawiają zrezygnować ze stosowania kar i nagród na rzecz „innej” strategii. Ta inność niekiedy przybiera cechy bezsilności i działania chaotycznego.
Paradoksalnie pod tą samą ścianą stają często rodzice, którzy podejmują inną decyzję – ci, którzy używają nagród i kar, lecz w pewnym momencie dziecko zaczyna wchodzić w okres dojrzewania (choć nie jest to konieczne, bo zdarza się i u dzieci młodszych) i nagrody i kary najpierw zaczynają się dewaluować, a później całkiem tracą moc oddziaływania i zmieniania zachowania dziecka.
Jedni i drudzy rodzice znajdują się wtedy w podobnym miejscu – czują, że aby cokolwiek zmienić musieliby sięgnąć po narzędzia, po które sięgać nie chcą (krzyki, bicie itp.), a z drugiej strony nie mogą już znieść sytuacji, w której tracą nie tylko kontrolę, ale jakikolwiek wpływ na to, co dzieje się z ich, często bardzo jeszcze młodym, potomstwem. W swoim mniemaniu nie są w posiadaniu skutecznych narzędzi. Tak naprawdę nie jest to jednak prawda – przynajmniej połowę z tych, które są nie tylko niezbędne, ale i wystarczające – mają w garści. Tyle tylko, że nie umieją ich użyć.
Pierwszym z narzędzi jest miłość, która sprawia, że się troszczymy i martwimy, że pomagamy, i podnosimy po kolejnych upadkach. Niektórym łatwo jest po nią sięgnąć innym trudniej, ale generalnie zdecydowana większość rodziców i chyba wszyscy, z którymi miałam w życiu do czynienia mieli jej dla swoich dzieci pod dostatkiem. Problem w tym, że często uczucie to bywa bardzo asymetryczne – skierowane na wszystkich wokoło – na dzieci, męża, często na własnych rodziców, ale nie na siebie. I właśnie w tym tkwi często problem. Trudno nakłonić do współpracy kogoś, kto wie, że kochamy go bezwarunkowo, jednocześnie samym sobą wysyłając sygnały, że my sami na takową miłość nie zasługujemy. Aby ludzie wokół nas traktowali nas dobrze, my sami powinniśmy siebie dobrze traktować. Tak dobrze, jak inne osoby, które kochamy.
Bardzo podobny problem jest z drugim narzędziem, jakim jest szacunek, tylko, że tutaj szalki wagi wychylają się w obie strony. Część rodziców głęboko szanuje swoje dzieci jako osoby, darzy szacunkiem także ich potrzeby i robi wszystko, by umożliwić dziecku zaspokojenie ich. Nie darzy jednak tym samym uczuciem samego siebie i nie dąży do zaspokojenia własnych potrzeb. Powstaje wtedy niebezpieczna sytuacja, gdy jedna osoba znajduje się w centrum, wierząc, że reszta świata istnieje, by ułatwiać mu życie. Tak wychowywane dziecko trudno skłonić do współpracy, bo ono nie ma pojęcia po co miałoby współpracować.
Inaczej wygląda, gdy dziecko nie jest szanowane. Bardzo ważne jest zwrócenie uwagi, że wiele bardzo kochanych dzieci wcale nie jest darzonych należnym szacunkiem. Są one upominane, publicznie sztorcowane, karane, zawstydzane dlatego, ze rodzice ich kochają i chcą, by wyrośli na „porządnych” ludzi. Takie dzieci także odmawiają współpracy z rodzicem. Nie chcą słuchać kogoś, kto nie okazuje mu szacunku, nie mają nawet ochoty zagłębiać się w to, czy są kochane, czy nie. Po prostu aby zachować szacunek wobec siebie samych muszą sprzeciwić się takiemu traktowaniu. Często doprowadza to rodziców do desperacji, szukają kolejnych metod, które z kolei sprawiają, ze opór dziecka rośnie.
Zanim zatem zatem ktokolwiek zacznie szukać cudownych metod, czy tricków wychowawczych powinien spojrzeć na swoje myśli i uczucia i odpowiedzieć sobie szczerze na kilka pytań.
Kogo kocham?
Czy wśród kochanych przeze mnie samego osób znajduję się ja sam? Czy jestem dla siebie wystarczająco ważny by zwracać uwagę na to, gdy ktoś przekracza moje granicę? Czy jestem dla siebie na tyle ważny, by je chronić?
Kogo szanuję?
Czy darzę szacunkiem swoje dziecko? Czy szanuję jego potrzeby? Czy mam w sobie zgodę na to, by ono samo traktowało swoje potrzeby poważnie? Czy szanuję siebie? Czy pozwalam sobie samemu traktować poważnie swoje potrzeby? Czy mam w sobie zgodę, by czasem stawiać na piedestale potrzeby własne, a czasem innych ludzi, także dzieci?
Po przeanalizowaniu tych pytań i szczerej na nie odpowiedzi najczęściej uchwycić można przyczynę dla której czujemy się przyparci do muru. Jeżeli w którymkolwiek przypadku szalki wagi wyraźnie wychylają się w którąż ze stron, to zanim zaczniecie czytać książki zawierające „metody wychowawcze” spróbujcie poszukać sposobu na wyrównanie tych szal. Nawet, jeżeli nie ma prostego sposobu na pokochanie siebie, można zacząć od prostej rzeczy – okazywania sobie od czasu do czasu tego uczucia – pozwalania sobie na chwile słabości, lenistwa, czy zwyczajnego odpoczynku. Jeżeli okazało się, ze brakuje szacunku do dziecka , można spróbować go lepiej poznać, spojrzeć jak na interesującego obcego – kogoś, kto po prostu jest, a nie kto ma się w każdej chwili stawać tym, kim chcielibyśmy go widzieć. Wtedy łatwiej będzie obdarzyć go większym szacunkiem. Zmieni się nasze zachowanie – to co myślimy i czujemy zmieni to, co i jak mówimy. Zmieni się zatem i nasza relacja z dzieckiem, a co za tym idzie jego zachowanie. Bez metod i technik rodem z laboratorium.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz