poniedziałek, 11 grudnia 2017

O „fińskim modelu edukacji” po lekturze książki „Fińskie dzieci uczą się najlepiej”

O fińskiej edukacji pisze się ostatnio dużo. Są artykuły (głównie opiewające cudowne wyniki
egzaminów PISA), są infografiki, które próbują przedstawić fiński system nauczania w pigułce kładąc nacisk na jego wyjątkowość i nowatorstwo. Wydaje się, że bardzo wielu ludzi próbuje znaleźć tą cudowną metodę, która czyni tamtejsze dzieci wyjątkowymi, dzięki której „uczą się najlepiej”. W tym całym zalewie zachwytu fińskością trafiamy na książkę, która bardzo mocno ściąga nas na ziemię. A robi to dlatego, że pokazuje, że tu nie chodzi o żadne nowoczesne metody, systemy, żadną rewolucyjność. Właściwie po tej lekturze wydaje mi się, że całą magię tamtejszej edukacji można zamknąć w jednym słowie: SZACUNEK.
Pewnie w tym momencie wielu czytelników pomyśli „no tak, bo te nasze dzieci nie szanują dziś nauczycieli”, więc od razu uprzedzam to zupełnie nie o to chodzi. Dzieci są na samym końcu łańcucha pokarmowego i to, czy one kogoś szanują wynika z tego, co dzieje się o wiele wyżej. Zacznijmy więc od góry, a mianowicie od ministerstwa edukacji, które szanuje zawód nauczyciela. I okazuje to na wiele sposobów. Po pierwsze mocno ogranicza liczbę ludzi, którzy mogą nauczać i wychowywać młode pokolenie. Jest to zawód elitarny, którego uczyć mogą tylko najlepsze uniwersytety (a nie, jak u nas w kraju setki prywatnych szkół, gdzie otrzymanie dyplomu jest kwestią formalności i można go mieć nie widząc dziecka na oczy). Trzeba się zatem natrudzić, by na takie studia się dostać i je ukończyć. Gdy się to jednak zrobi i otrzyma pracę można liczyć na godną pensję. Nauczyciel nie zarabia tyle co lekarz, czy prawnik, ale różnica między ich zarobkami to nie jest absolutna przepaść. Nauczyciel nie musi zatem dorabiać (nie bardzo miałby gdzie, bo korepetycji nie ma). Zamiast tego może po prostu odpocząć na tyle, by następnego dnia przyjść do szkoły naprawdę będąc gotowym do pracy. A odpoczywać rzeczywiście ma kiedy, bo spędza w szkole (i rzeczywiście pilnuje się, by spędzał tyle, nie więcej) 24 godziny w tygodniu, z czego tylko 18 jest dydaktycznych.
Co jest wielkim zaskoczeniem, czasu w domu również zazwyczaj nie musi poświęcać pracy, bo nie realizuje żadnego wyszukanego programu. Większość tamtejszych nauczycieli pracuje z podręcznikami i ćwiczeniami, więc wszelkie inne działania są po prostu dodatkiem, nie codziennością i nie spędzają snu z powiek.
Szacunek wobec nauczyciela ma też dyrekcja, która stara się go wspierać, ale też pilnuje, by wychodził o właściwej porze. Szacunek ma też rodzic. Nauczyciel jest w Finlandii uważany za specjalistę od swojej pracy, a zatem rodzice nie ingerują zazwyczaj w sposób nauczania. Nauczyciel odnosi się do nich z szacunkiem, ale nie musi im nadskakiwać, a rodzice w zamian mu ufają, wiedząc, że w razie potrzeby zostaną o ważnych kwestiach poinformowani.
Klimat ten sprawia, że wzajemny szacunek panować może również między nauczycielem a uczniem. Z naciskiem na tego ostatniego, bo tam uczniowie mają rzeczywiście prawa, które są respektowane. Przy czym nie koniecznie wygląda to tak różowo, jak pokazują infografiki, bo przykładowo zadania domowe w Finlandii są. Zasada jest taka, że nie są to miliony odtwórczych ćwiczeń, ale krótkie zadanie, które dziecko może i powinno wykonać całkowicie samo w wolnym czasie, którego mu nie brakuje. Lekcji bowiem jest tam mało, a na każde 45 minut spędzonych w klasie przypada 15 minut przerwy obowiązkowo spędzanej na dworze (chyba, że temperatura spada do -15 stopni). W tym czasie nauczyciel rozmawia z kolegami w pokoju nauczycielskim i pije kawę.
Podstawową zasadą w odniesieniu do dzieci w szkole jest ich dobre samopoczucie. Dziecko ma być tam szczęśliwe i bezpieczne. Ma być możliwie mało zestresowane i wypoczęte. I wcale nie oznacza to braku sprawdzianów. Nie ma ogólnokrajowych testów, ale nauczyciele robią sprawdziany. I do złudzenia przypominają one sprawdziany, jakie pisano w polskich szkołach 20 lat temu. Nie są to testy wyboru, tylko pisemne odpowiedzi na pytania zaczynające się od „dlaczego?”. Podobieństw do systemu, który pamięta moje pokolenie jest zresztą więcej. Dzieci piszą w zeszytach, rzadko używa się elektroniki i nauka odbywa się na linii uczeń – nauczyciel, bez aktywnego udziału rodziców. W takiej szkole szacunek ucznia do nauczyciela jest czymś naturalnym. Nie trzeba go uczyć, czy wymuszać, dlaczego bowiem dzieci miałyby nie szanować ludzi, którzy chcą z nimi współpracować i dbają o ich dobrostan?
Czytając tą książkę najpierw odczuwałam coraz większe zdziwienie, a później frustrację, bo okazało się, że wszystkie polskie reformy ostatnich 25 lat właściwie szły zupełnie nie w tą stronę, w którą powinny. Okazało się, że szkoła jaką pamiętam była całkiem niezła i zamiast ją dzielić, scalać, wprowadzać dodatkowe egzaminy, wprowadzać nowoczesne metody, trzeba było pójść w zupełnie innym kierunku. Trzeba było znaleźć sposób, na wprowadzenie do szkół wzajemnego szacunku. Co prawda musiałby on iść tak, jak w Finlandii, z góry, ale to mogło by się wtedy udać, bo nauczyciel miał autorytet. Gdyby naszą starą szkołę doprawiono szczyptą szacunku, byłaby ona właściwie szkołą fińską. A tak stała się bardziej kolorowa, lepiej kontrolowana, ale moim zdaniem wcale nie lepsza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz