O fińskiej edukacji pisze się
ostatnio dużo. Są artykuły (głównie opiewające cudowne wyniki
egzaminów PISA), są infografiki, które próbują przedstawić
fiński system nauczania w pigułce kładąc nacisk na jego
wyjątkowość i nowatorstwo. Wydaje się, że bardzo wielu ludzi
próbuje znaleźć tą cudowną metodę, która czyni tamtejsze
dzieci wyjątkowymi, dzięki której „uczą się najlepiej”. W
tym całym zalewie zachwytu fińskością trafiamy na książkę,
która bardzo mocno ściąga nas na ziemię. A robi to dlatego, że
pokazuje, że tu nie chodzi o żadne nowoczesne metody, systemy,
żadną rewolucyjność. Właściwie po tej lekturze wydaje mi się,
że całą magię tamtejszej edukacji można zamknąć w jednym
słowie: SZACUNEK.
Pewnie w tym momencie wielu
czytelników pomyśli „no tak, bo te nasze dzieci nie szanują dziś
nauczycieli”, więc od razu uprzedzam to zupełnie nie o to chodzi.
Dzieci są na samym końcu łańcucha pokarmowego i to, czy one kogoś
szanują wynika z tego, co dzieje się o wiele wyżej. Zacznijmy więc
od góry, a mianowicie od ministerstwa edukacji, które szanuje zawód
nauczyciela. I okazuje to na wiele sposobów. Po pierwsze mocno
ogranicza liczbę ludzi, którzy mogą nauczać i wychowywać młode
pokolenie. Jest to zawód elitarny, którego uczyć mogą tylko
najlepsze uniwersytety (a nie, jak u nas w kraju setki prywatnych
szkół, gdzie otrzymanie dyplomu jest kwestią formalności i można
go mieć nie widząc dziecka na oczy). Trzeba się zatem natrudzić,
by na takie studia się dostać i je ukończyć. Gdy się to jednak
zrobi i otrzyma pracę można liczyć na godną pensję. Nauczyciel
nie zarabia tyle co lekarz, czy prawnik, ale różnica między ich
zarobkami to nie jest absolutna przepaść. Nauczyciel nie musi
zatem dorabiać (nie bardzo miałby gdzie, bo korepetycji nie ma).
Zamiast tego może po prostu odpocząć na tyle, by następnego dnia
przyjść do szkoły naprawdę będąc gotowym do pracy. A odpoczywać
rzeczywiście ma kiedy, bo spędza w szkole (i rzeczywiście pilnuje
się, by spędzał tyle, nie więcej) 24 godziny w tygodniu, z czego
tylko 18 jest dydaktycznych.
Co jest wielkim zaskoczeniem, czasu w
domu również zazwyczaj nie musi poświęcać pracy, bo nie
realizuje żadnego wyszukanego programu. Większość tamtejszych
nauczycieli pracuje z podręcznikami i ćwiczeniami, więc wszelkie
inne działania są po prostu dodatkiem, nie codziennością i nie
spędzają snu z powiek.
Szacunek wobec nauczyciela ma też
dyrekcja, która stara się go wspierać, ale też pilnuje, by
wychodził o właściwej porze. Szacunek ma też rodzic. Nauczyciel
jest w Finlandii uważany za specjalistę od swojej pracy, a zatem
rodzice nie ingerują zazwyczaj w sposób nauczania. Nauczyciel
odnosi się do nich z szacunkiem, ale nie musi im nadskakiwać, a
rodzice w zamian mu ufają, wiedząc, że w razie potrzeby zostaną o
ważnych kwestiach poinformowani.
Klimat ten sprawia, że wzajemny
szacunek panować może również między nauczycielem a uczniem. Z
naciskiem na tego ostatniego, bo tam uczniowie mają rzeczywiście
prawa, które są respektowane. Przy czym nie koniecznie wygląda to
tak różowo, jak pokazują infografiki, bo przykładowo zadania
domowe w Finlandii są. Zasada jest taka, że nie są to miliony
odtwórczych ćwiczeń, ale krótkie zadanie, które dziecko może i
powinno wykonać całkowicie samo w wolnym czasie, którego mu nie
brakuje. Lekcji bowiem jest tam mało, a na każde 45 minut
spędzonych w klasie przypada 15 minut przerwy obowiązkowo spędzanej
na dworze (chyba, że temperatura spada do -15 stopni). W tym czasie
nauczyciel rozmawia z kolegami w pokoju nauczycielskim i pije kawę.
Podstawową zasadą w odniesieniu do
dzieci w szkole jest ich dobre samopoczucie. Dziecko ma być tam
szczęśliwe i bezpieczne. Ma być możliwie mało zestresowane i
wypoczęte. I wcale nie oznacza to braku sprawdzianów. Nie ma
ogólnokrajowych testów, ale nauczyciele robią sprawdziany. I do
złudzenia przypominają one sprawdziany, jakie pisano w polskich
szkołach 20 lat temu. Nie są to testy wyboru, tylko pisemne
odpowiedzi na pytania zaczynające się od „dlaczego?”.
Podobieństw do systemu, który pamięta moje pokolenie jest zresztą
więcej. Dzieci piszą w zeszytach, rzadko używa się elektroniki i
nauka odbywa się na linii uczeń – nauczyciel, bez aktywnego
udziału rodziców. W takiej szkole szacunek ucznia do nauczyciela
jest czymś naturalnym. Nie trzeba go uczyć, czy wymuszać, dlaczego
bowiem dzieci miałyby nie szanować ludzi, którzy chcą z nimi
współpracować i dbają o ich dobrostan?
Czytając tą książkę najpierw
odczuwałam coraz większe zdziwienie, a później frustrację, bo
okazało się, że wszystkie polskie reformy ostatnich 25 lat
właściwie szły zupełnie nie w tą stronę, w którą powinny.
Okazało się, że szkoła jaką pamiętam była całkiem niezła i
zamiast ją dzielić, scalać, wprowadzać dodatkowe egzaminy,
wprowadzać nowoczesne metody, trzeba było pójść w zupełnie
innym kierunku. Trzeba było znaleźć sposób, na wprowadzenie do
szkół wzajemnego szacunku. Co prawda musiałby on iść tak, jak w
Finlandii, z góry, ale to mogło by się wtedy udać, bo nauczyciel
miał autorytet. Gdyby naszą starą szkołę doprawiono szczyptą
szacunku, byłaby ona właściwie szkołą fińską. A tak stała się
bardziej kolorowa, lepiej kontrolowana, ale moim zdaniem wcale nie
lepsza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz