środa, 24 lutego 2016

Przepraszam

Wizyty w przedszkolach i na placach zabaw bardzo często bywają dla mnie źródłem potężnej
konsternacji. Jednym z jej powodów jest to, że bardzo często słyszę tam słowo przepraszam. Przepraszam stosowane dokładnie tak samo konwencjonalnie, jak dzień dobry, czy do widzenia. Wiem, że było już o tym w poprzednich postach, ale po prostu muszę o tym napisać. To nie jest słowo konwencjonalne, to nie jest słowo – odczepka. Ono ani nie wymazuje winy, ani nie prowadzi do wybaczenia. A tak jest traktowane przez wielu ludzi. „Przeproś” to dla mnie taki sam koszmar, jak „podziel się!”. Co właściwie przedszkolak rozumie kiedy ktoś rozkazuje mu przeprosić, czasami podać rękę, czy uściskać? Moim zdaniem niewiele ponadto, że jak się komuś coś zrobiło specjalnie, czy przypadkiem, nie ważne, to trzeba wykonać kilka gestów, powiedzieć kilka słów i wszystko powinno być ok. No bo „przecież przeprosiłem”. Nie potrzeba pochylać się nad drugim człowiekiem, nie trzeba mu pomóc, nie trzeba poszukać na przyszłość lepszego, nie krzywdzącego nikogo sposobu na zaspokojenie swoich, przecież ważnych potrzeb. To wszystko zastąpione zostaje przez jedno jedyne nicnieznaczące słowo, które w oczach dziecka szybko nabiera mocy stukania w konfesjonał (które zresztą wielu praktykujących uważa za moment, w którym można iść do komunii a potem grzeszyć dalej w ten sam sposób).
A przecież, jeżeli zwracamy komuś uwagę, że mimo umowy nie wyniósł śmieci, to nie po to, by nas przepraszał, ale by to wreszcie zrobił, prawda? Jeżeli mówimy partnerowi, że jakieś jego zachowanie sprawia nam ból, to nie po to, by usłyszeć przepraszam, ale po to, by w miarę swoich możliwości zmienił on swe zachowanie na takie, które służy obojgu. Przecież nawet wtedy, gdy któryś z domowników rozleje wodę na podłogę nie oczekujemy przepraszam, tylko, żeby wziął szmatę i posprzątał. Przepraszam, nie sprawi, że ktoś nas następnym razem nie zrani, nie posprząta bałaganu, ani nie wyniesie śmieci. Ono może pełnić swoją funkcję, ale tylko wtedy, gdy towarzyszy czemuś więcej – gotowości do współpracy, chęci naprawienia krzywdy, potrzebie naprawienia, pogłębienia relacji.
Dlaczego więc tak wiele rodziców i nauczycieli z uporem maniaka wmawia w dzieci, że przepraszać należy, i, co gorsza, że przeprosiny w jakikolwiek sposób załatwiają sprawę? Przecież nie załatwiają w ich relacjach, często wręcz przeszkadzają, spłycają relację, sprowadzają ją do pustych gestów. Może dlatego, ze jest to mało wymagające? Że jest to droga na skróty, „jakaś” reakcja, a przecież „jakoś reagować trzeba”.
Cóż, prawda jest taka, że nie trzeba, a przynajmniej nie trzeba wymuszać niczego na „agresorze”. Można skupić się na emocjach dziecka pokrzywdzonego i po prostu go wysłuchać. Można skupić się na potrzebach obojga dzieci. Można pomóc dziecku wymyślić nową, konstruktywną i akceptowalną drogę postępowania. Można zapytać „pokrzywdzonego”. Można zrobić wiele rzeczy, które nie załatwią sprawy „od ręki”, ale za to sprawią, że dziecko czegoś się nauczy, że wyciągnie wnioski na przyszłość, że następnym razem postawi na relację i będzie umiało ją naprawić samodzielnie. Czas poświęcony na zrobienie „czegoś więcej” po prostu się opłaca i to nie tylko w przedszkolu i szkole, ale także w dorosłym życiu.

1 komentarz:

  1. Zadośćuczynienie słowo z
    lamusa?
    Taki stary dowcip mi się przypomniał : Jasiu nie kop Pani bo sie spocisz.

    OdpowiedzUsuń