Niedawno było o jednym notorycznie
zadawanym pytaniu, to tym razem rozprawię się z kolejnym, które
przynosi mniej – więcej tyle samo pożytku, a mianowicie: „Co
się stało?”. Jest to pytanie, które wbrew pozorom ma jeden i
tylko jeden cel: zaspokojenie cierpliwości i uspokojenie pytającego.
Pytanemu nie przynosi absolutnie nic.
Przyjrzyjmy się dwóm typowym
sytuacjom. Pierwsza z nich: dziecko wbiega do pokoju rodziców z
płaczem, trzymając się za bolące miejsce no i pierwsza rzeczą,
jaka przychodzi rodzicowi na myśl to pytanie „Co się stało?”.
Tylko jakie w tym momencie właściwie ma znaczenie co się stało.
Jeżeli nie mieszkamy w Australii, albo nie podejrzewamy, że mamy w
ogrodzie żmiję zygzakowatą to ta wiedza naprawdę nikomu do
niczego w tym momencie nie jest potrzebna. Ważne jest co boli, czy
bardzo boli, czy krwawi, czy potrzeba natychmiastowa pomoc, czy
raczej potrzeba przytulić i pocałować w kolano. Co się stało
spokojnie można dowiedzieć się za minutę albo 5. Gdy już dziecko
poczuje się zaopiekowane. Gdy przestanie zanosić się płaczem.
Nawet, jeżeli rozlał się wazon wody to minuta parkietu nie zbawi,
a dla dziecka istotnym jest to, czy ważne jest ono – jego uczucia,
ból, emocje, potrzeby, czy nasza wiedza i zaspokojenie ciekawości.
Musimy wybrać, co jest ważne wiedza o sytuacji, czy dziecko. Obie
te rzeczy na pierwszym planie być nie mogą.
Druga sytuacja jest jeszcze gorsza.
Podobnie, jak w poprzednim momencie z pokoju obok wypada zapłakane
dziecko, albo podobnie podchodzi jedno takie do nauczycielki w
przedszkolu i szkole. Tym razem łatwo możemy domyślić się co
się z grubsza stało. Dziecko usłyszało coś przykrego, albo
zostało uderzone/popchnięte/kopnięte etc.
I znów pada pytanie „Co się
stało?”. No ale czy to ważne? Czu dziecko przyszło po to, żeby
nam powiedzieć co się stało, czy po to, żebyśmy mu pomogli?
Żebyśmy wysłuchali jego smutku, złości, rozczarowania? Z
doświadczenia zarówno z dziećmi własnymi, jak i tymi, które
uczęszczają do zaprzyjaźnionych placówek wiem, że niemal zawsze
dziecko przychodzi właśnie po to drugie. Nie chce kary dla
„winnego”, nie chce się spowiadać, że „ja jemu, on mi, więc
ja jemu, więc on mi” (czasem chcą, ale jest to niemal zawsze
kwestia przyzwyczajenia i nauczenia, że nauczyciel, czy rodzic jest
od rozwiązywania wszystkich problemów). Nie chce w ogóle słuchać
naszego wypytywania i odpowiadać na pytania, które nas interesują.
Dziecko chce wsparcia, chce rozmowy o własnych emocjach. O tym,
czego pragnie, a czego nie dostało. O tym, co mogłoby zrobić, by
było mu lepiej. W przypadku rodzeństwa w 9 przypadkach na 10
wystarczy zapytać o to, czy boli, czy jest smutno, czy chce pobyć z
nami, czy woli wrócić do zabawy. Zazwyczaj po czymś takim woli
wrócić i to dlatego, że już właściwie nie pamięta o co był
konflikt, kto zaczął. Dziecko żyje tu i teraz, jeżeli dzięki nam
poczuło się lepiej to w jego rozumieniu sprawa została rozwiązana.
W przypadku dzieci w placówce bywa
trudniej – często dziecko potrzebuje dłuższej rozmowy o tym,
czego potrzebuje i jak chciałoby / mogłoby to zdobyć. O tym, co
może i umie zrobić, żeby poczuć się dobrze, jak chciałoby się
zachować, gdyby sytuacja się powtórzyła. I naprawdę to
wystarczy. Jeżeli w którymkolwiek przypadków za wszelką cenę
dochodzimy do tego, co dokładnie krok po kroku się wydarzyło, kto
jak komu zawinił, dlaczego to zrobił, co niem powodowało, to w
większości przypadków tylko rozdrapujemy problem, pogłębiamy
konflikt, na którym dzieci już wcale nie mają ochoty się
koncentrować. Utrwalamy poczucie krzywdy „ofiary”, która niemal
zawsze dążyć będzie do tego by ukazać się we „właściwym”
świetle, skłaniamy „agresora” do tłumaczenia się, często do
kłamstwa. To wcale nie przybliża nas do rozwiązania wręcz
przeciwnie. Zamiast pozwolić dzieciom działać, dogadać się, czy
po prostu bawić się dalej prowadzimy proces, który potrzebny jest
głównie nam samymi naszemu „poczuciu sprawiedliwości”. A
powinniśmy przy tym pamiętać, że im silniej angażujemy się w
konflikt po którejkolwiek ze stron, tym mniej dzieci maja okazji do
rozumienia samych siebie i innych, do rozwiązywania problemów
samodzielnie, a w efekcie do rozwoju społecznego.
Proponuję zatem inne rozwiązanie:
Udzielmy pomocy, o jaką prosi dziecko, posłuchajmy tego, co ono
chce nam powiedzieć, nie tego, co chcielibyśmy usłyszeć, dajmy mu
siłę do mówienia we własnym imieniu i do podejmowania prób
załatwiania własnych spraw. Dzieci są wystarczająco do tego
kompetentne. Wiedzą, czego od nas potrzebują i właśnie to warto
im dać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz