Po pierwsze i niekoniecznie najmniej
ważne – żeby wydawnictwa mogły egzystować i wydawać nowe
wartościowe książki, to muszą na czymś zarabiać. Jeżeli
wszyscy ludzie, których na to stać zrezygnują z zakupu książek,
to ani oni ani ci, których rzeczywiście na to nie stać nie znajdą
ich w bibliotekach, bo po prostu nikt nie będzie ich wydawać. I
jest to realna groźba, wystarczy przyjrzeć się rynkowi
wydawniczemu – liczbie fuzji i przejęć wydawnictw, liczbie
wydawców, którzy rezygnują po wydaniu zaledwie kilku tytułów
(nierzadko wartościowych, jak na przykład wydawnictwo Kika), bo po
prostu nie są w stanie dłużej dokładać do interesu. Czytelnictwo
w naszym kraju spada i tak naprawdę zakup każdej książki jest
bezpośrednią inwestycją w kulturę.
Po drugie dzieci czytają książki
inaczej niż dorośli. My rzadko wracamy do raz przeczytanej książki,
zwłaszcza jeżeli jest to powieść fantastyczna, czy kryminalna. Po
prostu poznajemy jej treść, żyjemy jakiś czas z bohaterami, a
potem sięgamy po książkę kolejna i jeszcze następną. Dzieci
nie. One nie w pełni rozumieją całą treść książki przy
pierwszym kontakcie z nią. Pragną do niej wracać, czytać
wielokrotnie, dłużej obcować z bohaterami. Zdarza się, że jakaś
seria książek jest u mnie w domu czytana regularnie co pół roku,
albo dana osoba wraca raz na jakiś czas do którejś jej części,
przeczyta całość albo połowę i odkłada na półkę. Dzieci nie
marnują czasu – poznają książki dogłębnie, obcują z nimi.
Dwa tygodnie na to nie wystarczą. Czasami potrzebne są lata.
Oprócz kupowania książek w ogóle
mam jeszcze jeden dziwny zwyczaj. Nie ograniczam się do zakupów „na
dziś” - do kupowania tego, co w danym momencie jest u nas „na
topie”. Kupuję też książki, które zwyczajnie wydają mi się
wartościowe i ciekawe z pełnym zaufaniem, że ktoś kiedyś po nią
sięgnie. Nie zawodzę się. Niejeden tytuł przeleżał na regale
rok albo dwa a potem nagle, z dnia na dzień wszyscy na jego punkcie
oszaleli. Niektóre książki muszą dojrzeć i to, że w danym
momencie nikomu „nie podejdą” nie czyni z nich zakupu
nieudanego. Nie są wydawane. Po prostu czekają pełne ufności.
Gdyby nie stały, pewnie nikt nigdy by
po nie nie sięgnął. Moje dzieci nie znałyby „Alicji w krainie
czarów”, „Polyanny”, ani „Lilianny Pędziwiatr”. Nie
wiedziałyby tyle o rybach, gadach, czy pierwiastkach chemicznych.
Każda z książek czekała na swoją kolej, nieraz bardzo długo.
Każda zagarnęła serca dzieciarni na dłuższy lub krótszy czas.
Nie zrobiłaby tego, gdyby jej nie było.
Dzieci interesują się tym, co znane.
Bardzo często właśnie dzieciaki mające z czytaniem kłopoty
chętnie sięgnęłyby po książkę, która jest im znana. Taką,
którą już z mamą czytały, w której nie muszą rozumieć każdego
słowa, albo taką, w której każde słowo jest im znane. Im
trudniej dziecku nauczyć się czytać, tym bardziej potrzebuje
własnych, znanych książek. Takich, które przeczytacie po 100 razy
wspólnie, by za 101 dziecko mogło przeczytać ją samodzielnie. Ale
do tego po prostu musi ją mieć.
Warto pamiętać, że nie tylko dzieci,
ale i nastolatki po prostu się z książkami przyjaźnią.
Potrzebują je mieć pod ręką tylko po to, by otworzyć na dowolnej
stronie. Może nie każdy z Was, ale pewnie wielu miało takie
książki. Ja miałam okres w którym próbowałam przekonać cały
świat, że powinien przeczytać „Buszującego w zbożu” albo
zadręczałam otoczenie „Sezonem w piekle”. Nie mogłabym tego
robić nie mając ich. Nie mogłabym też kilka lat wcześniej tulić
przed snem dzieł zebranych Shakespeara kupionych przez tatę za nie
wiadomo skąd wyskubane pieniądze. Był to najważniejszy prezent,
jaki od niego dostałam i jeden z ważniejszych w życiu. Shakespeare
w 6 tomach był mój. Jeżeli dzieci nie mają własnych książek
nie mogą nawiązywać z nimi trwałych emocjonalnych relacji.
Takich, które utrzymają się na całe życie.
No i na koniec argument czysto
„rodzicielsko – edukacyjny”. Badania wskazują, że najlepszym
predyktorem sukcesu edukacyjnego wcale nie jest status społeczno –
edukacyjny rodziców, lecz liczba książek dostępnych w domu. To
małostkowy powód dla książkowych zakupów, lecz jeżeli kogoś
przekona – będę szczęśliwa nie tylko ja, ale także autorzy,
tłumacze, edytorzy, ilustratorzy, korektorzy, składacze i cała ta
masa anonimowych ludzi pracujących w wydawnictwach, dzięki którym
te cuda mogą trafić w nasze ręce.
Świetny wpis! Zgadzam się w 100% choć czasem ze smutkiem spoglądam na leżakujące na półce książki po które jeszcze nikt nie sięga. Ale i na nie przyjdzie kiedyś czas :)
OdpowiedzUsuńJa się boję wchodzić do księgarni, bo zawsze coś się znajdzie ciekawego ;)
OdpowiedzUsuń