Jak zapewne każdy
z Was już zdążył się zorientować, ustawodawca postanowił
zadbać o zdrowie i wagę dzieci zmieniając asortyment szkolnych
sklepików. W pierwszej chwili wpadłam w zachwyt, że świetnie, że
nie będzie batonów i czipsów, że będzie normalne, prawdziwe
jedzenie. Nadal uważam, że to świetnie. Byłoby świetnie, gdyby
to było normalne jedzenie, ale nie jest.
Moje dzieci
przyzwyczajone są do owsianki, kaszy jaglanej, czy mleka miksowanego
z tego, co akurat jest w domu, ale to nie jest normą i jeszcze długo
taką normą nie będzie. Jeżeli ktoś sądzi, że dzieci dotąd
żywiące się czipsami i colą nagle przerzucą się na mleko
migdałowe i chleb żytni pełnoziarnisty na zakwasie z chudą szynką
i pomidorem (oczywiście bez majonezu!), to mogą się mocno zawieść.
Na tej reformie niestety zyskają głównie okoliczne sieciówki,
które, często znajdując się kilkadziesiąt metrów od szkoły
spokojnie będą oferowały wszystko to, co dzieciaki chcą jeść,
co dotąd jadły i co jeść nadal będą, bo przepaść między
fastfoodem, a zdrową żywnością jest zwyczajnie zbyt duża, a
restrykcje tak drastyczne, że nie dziwiłabym się, gdyby nawet
nauczyciele nauczyli się pamiętać o zakupie czegoś w drodze do
pracy.
Tą zmianę można
było wprowadzać stopniowo – z roku na rok ograniczając zawartość
cukru i soli, wyprowadzając „najgorsze” produkty i na ich
miejsce wprowadzając te zdrowsze. Zdecydowano się jednak na skok na
głęboką wodę. Skok, który niestety, a jest to szkoda ogromna,
może skończyć się utonięciem. Przykładem jest zespół szkół
znajdujący się niedaleko mnie. W tej dużej, bo liczącej kilkuset
uczniów szkole już sklepiku szkolnego nie ma. Sklepik, który
znajdował się tam od ponad dwudziestu lat (wiem, bo sama do niego
chodziłam na przerwach) został po prostu zamknięty, bo właściciel
nie miał złudzeń, że w sportowej szkole znajdą się chętni na
napój orkiszowy. Zwłaszcza, że w okolicy jest kilka sklepów,
które nie będą w żaden sposób ograniczane. Dzieciaki po prostu
będą przebiegać przez ruchliwe skrzyżowanie na przerwach, żeby
nabyć upragnionego batona, czy inne czipsy.
Do tego dochodzi
kolejna kwestia, czyli szkolne obiady, czy ogólnie żywienie w
takich placówkach, jak internaty szkolne. Tam też z dnia na dzień
dostarczyciele posiłków (szkoły przecież nie mają już raczej
własnych stołówek) będą musieli przerzucić się z rozgotowanego
pszennego makaronu na zdrową, pełnoziarnistą bezcukrową i
bezsolną żywność, która jest zwyczajnie droga. W internacie, w
którym na śniadanie był tani krem czekoladowy, dżem i słodkie
płatki będzie musiało być coś innego. Pytanie brzmi co? Co
dostarczy katering za 20 złotych za trzy posiłki dla dojrzewających
sportowców? Jak w takiej cenie (na droższe posiłki tych dzieciaków
często po prostu nie stać) zmieścić te wszystkie zdrowe rzeczy,
kiedy wprowadzając przepisy nikt nie pomyślał o tym, by je
dofinansować, wyrównać jakoś różnicę w cenie
między żywnością zdrową a najtańszą? Obawiam się, że skończy
się na pieczywie „ciemnym”, bo farbowanym karmelem i innymi
podróbkami zdrowej żywności.
Straszna szkoda,
bo pomysł na zmianę nawyków żywieniowych młodego pokolenia jest
świetny. Tyle tylko, że nikt nie lubi, kiedy ktoś odgórnie coś
mu zabiera dając w zamian coś, co po prostu mu nie smakuje, a w
dodatku jest o wiele droższe. Głęboko wierzę, że można było
znaleźć w tej kwestii jakiś złoty środek, i, że szkoły go
znajdą, żeby faktycznie, a nie tylko na papierze poprawić sposób
odżywiania przyszłości narodu.
Istnieje jeszcze
jedna, pewnie najbardziej drażliwa kwestia, bo nie dotycząca samych
dzieci i ich żywienia. Po wprowadzeniu tak drastycznych, niemal
zerojedynkowych zmian w przepisach wiele sklepików, tak jak ten
wcześniej wspomniany po prostu przestanie istnieć. Jest to w skali
kraju kwestia tysięcy drobnych przedsiębiorców, którzy stracą
pracę. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że zyskają na tym
sklepy sieciowe i restauracje fast food, a stracą ostatecznie
wszyscy inni.
Jak się cieszę, że Pani zaczęła pisać bloga! :) Zapisuję się jako stała podczytywaczka.
OdpowiedzUsuńA w temacie. Mnie najbardziej zawsze śmieszyło to (bo szkoła propaguje zdrowe odżywianie na danych zajęciach od dawna), że każda szkolna wycieczka koniecznie musi zahaczyć o makdonalda. Na lekcjach jedno w praktyce drugie.