piątek, 21 sierpnia 2015

Prof Vetulani, a sprawa sześciolatków

Jestem zła. Ale zacznijmy od początku. Bardzo szanuję Pana Profesora Vetulaniego. Można wręcz powiedzieć, że jestem jego wielbicielką – czytam książki, zaglądam na bloga, chętnie słucham dostępnych w sieci wypowiedzi. Co więcej – często zgadzam się z jego poglądami, a nawet, jeżeli się nie zgadzam, to często ostatecznie zgadzać się zaczynam, bo po prostu przekonują mnie rzeczowe argumenty podane przystępnym językiem.
Dlatego jestem zła. Zła i smutna, że osoba tak szanowana i tak racjonalna wypowiada się takimi słowami i w taki sposób. W dodatku w moim mniemaniu celowo lub nie miesza dwa bardzo dla mnie odległe pojęcia – uczenia się i chodzenia do szkoły.
Pod jednym względem się zgadzam z twitterową wypowiedzią Pana Profesora. Sześciolatki są gotowe do nauki. Oczywiście, że są. Trzydniowy noworodek też jest gotów. Co więcej, nie tylko jest gotów, ale nawet się uczy i robi to w każdej minucie, kiedy nie śpi, a nawet jak śpi, przecież jego umysł zajmuje się porządkowaniem tego, czego się nauczył. Robi to nawet wtedy, gdy jest chory, bo nie uczą się przecież tylko bardzo głęboko upośledzone dzieci.
Pytanie jednak co do tego wszystkiego ma szkoła? Czy dzieci w przedszkolu uczą się mniej? Być może, chociaż kiedyś tak nie było. Kiedyś sześciolatki uczyły się pisać, czytać i liczyć i nikt ich przed tym nie chronił i robił słusznie. Uważam nawet, że świetnie byłoby, gdyby dzieci miały możliwość uczenia się o wiele wcześniej.
Problem tkwi gdzie indziej. Sześciolatki nie powinny być chronione przed uczeniem się (w tym celu musielibyśmy umieścić je w pustym pokoju, ewentualnie przed telewizorem albo tabletem). Powinny być chronione przed szkołą. Bo wbrew temu, co twierdzi ministerstwo – siedzą w szkołach po 45 minut, otrzymują oceny ze sprawdzianów, a kąciki zabaw mają po 2 metry kwadratowe. No i muszą – muszą robić to, co inni, muszą nadążać z materiałem i muszą siedzieć w ciszy często przez wiele godzin. I przed tym warto je chronić właśnie dlatego, że się w tym czasie nie uczą. One robią to, czego się od nich wymaga, poświęcają całą swą energię na przystosowanie się i na to, by siedzieć cicho i się nie odzywać.
W przedszkolu uczyłyby się tego samego, ale w lepszych warunkach. Dlatego pójdę na nadchodzące wybory i w planowanym referendum w pełni świadomie zaznaczę krzyżyk w miejscu, w którym będę mogła zagłosować przeciwko sześciolatkom w szkole. I nie zrobię tego dla siebie i dla swoich dzieci, bo te nie chodzą ani do przedszkola ani dla szkoły. Poświęcają bowiem cały swój czas na uczenie się. Uczenie się tego, co je interesuje, robiąc to w sposób, jaki sobie wybiorą – poprzez czytanie, wypełnianie ćwiczeń (jeśli mają taką ochotę), lub poprzez ganianie po mieszkaniu. Nie chronię ich przed nauką, bo nikogo przed nią chronić nie trzeba. Przed szkołą tak.
Wracając do meritum i wpisu Profesora na Twitterze. Przykre jest dla mnie jeszcze jedno – forma. Po prostu nie podoba mi się pisanie w ten sposób o dzieciach. Dzieci raczej nie bywają leniwe, głupie też raczej nie. Bywają za to ruchliwe (co w niczym w nauce przeszkadzać nie powinno, ale nauczycielom przeszkadza), bywają też emocjonalnie wrażliwe – źle wtedy znoszą ocenianie i porównywanie z innymi. To wszystko jest całkowicie normalne, ale nie pozwala im dobrze w szkole funkcjonować. Problem nie leży po stronie dzieci. To nie one są chore. Chory, jeżeli już sprowadzamy dyskusję do takiej retoryki, jest system, który premiuje bylejakość. Zostawmy w spokoju dzieci. Zmieńmy szkoły.

6 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Amen, nic dodać, nic ująć

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się a Tobą w 100%. Przejęliśmy z "zachodnich " systemów oświatowych, to co najgorsze, nie patrząc na nasze warunki i negując to co w starej szkole było dobre (bo wiele rzeczy było). Skutek mamy już wspaniały maturzyści, którzy nie przeczytali ani jednej lektury,szczęśliwi gdy zaliczą maturę na 30%- super. A co będzie gdy 6 latki wejdą do"machiny " szkolnej, zupełnie nieprzygotowanej na ich przyjęcie i to co było fajne, ciekawe i zabawne, stanie się trudne, obowiązkowe i niezrozumiałe.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z perspektywy byłej nauczycielki - zgadzam się, z perspektywy matki dziecka, które jako 6-latek poszło do szkoły - również (syn w tym celu musiał przejść cykl badań w poradni psychologiczno-pedagogicznej). Posiadanie czy nabywanie wiedzy nie ma nic wspólnego z dojrzałością społeczną czy emocjonalną, a tej zdecydowana większość 6-latków nie ma na pewno. Sześciolatek powinien się przede wszystkim bawić, a jeśli jeszcze uczy się przez zabawę, to extra. Nie można wtłaczać go w ramy szkoły, bo będziemy za kilkanaście lat mieli pokolenie frustratów.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pan profesor pomylił polskie szkoły ze szkołami w zachodniej Europie, gdzie dzieci rzeczywiście uczą się poprzez zabawę. Pomylił nie tylko warunki lokalowe, ale i mentalność nauczycieli. Ta u nas nie zmieniła się i nie zmieni wraz z reformą. Nauczyciele wychowani i wyuczeni w systemie władzy dorosłego na dzieckiem często nie potrafią inaczej z dziećmi pracować, często nie potrafią nie oceniać, mobilizować zamiast oceniać, nie uciszać, zaoferować odpowiedniej dawki ruchu, etc. Proponuję panu profesorowi wycieczkę do szkół w Polsce "C", niech obejrzy, posłucha, poogląda. Oczywiście, że są też wspaniałe szkoły, dostosowane do potrzeb dzieci, ale jest też wiele takich, w których przebywanie rzeczywiście nie ma nic wspólnego z nauką. Nie bez powodu znacznie więcej odroczeń jest w Polsce wschodniej, to nie za sprawą rodziców czy dzieci, ale za sprawą mniej, niż w zachodniej Polsce, dostosowanych szkół. O języku pana profesora nie chcę się nawet wypowiadać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Popieram Cie w 100% Ja takze chronie moje dziecko przed szkola, aby nikt nie przeszkadzal mojej corce w nauce.

    OdpowiedzUsuń