Jednym z miejsc, z którymi
współpracuję jest szkoła rodzenia. Bardzo lubię spotkania z
przyszłymi rodzicami – rodzicami świadomymi, pełnymi nadziei z
jednej strony, ale też z niepokojem patrzącymi na przyszłość
swoich dzieci. W jednej z grup wywiązała się kiedyś dyskusja na
temat szkoły. Jedna z mam pytała, czy sądzę, że zanim jej
dziecko, jeszcze wtedy nienarodzone pójdzie do szkoły ona się
zmieni na lepsze. Odpowiedziałam, że nie sądzę, by zrobiła to
sama z siebie. Od tamtego spotkania minął rok, a ja nadal jestem
głęboko przekonana, że to, co wtedy poradziłam stropionym mamą
było właściwe.
Nikt za Was szkoły nie zmieni. Jeżeli
jesteście rodzicami małych dzieci, to macie jeszcze czas, by o inną
szkołę dla Waszych dzieci zawalczyć, stworzyć ją na nowo.
I głęboko wierzę, że można to
zrobić oddolnie, bez wywierania presji na ustawodawcę, a także bez
wielkich pieniędzy. O przykład nietrudno. Jeżeli w danej klasie
jest jedno dziecko, którego rodzic sprzeciwia się zadaniom domowy w
pierwszej klasie, mama słusznie obawia się tego, że spotka się z
krytyką swego pomysłu i nauczyciel nie podejmie z nią dyskusji.
Jeżeli jednak rodzice o podobnych poglądach z okolicy skrzykną się
i poślą dzieci do jednej klasy, jeżeli będzie ich połowa, czy
choćby jedna trzecia i jeżeli podejmą konstruktywną dyskusję z
nauczycielem mają szansę namówić nauczycielkę na eksperyment z
choćby zadaniami wyłącznie dla chętnych. Jeżeli sprzeciwią się
ocenianiu dzieci przy pomocy chmurek i słoneczek, czy wręcz
regularnych ocen (które wbrew zaleceniom bywają stosowane w klasach
1-3), istnieje duża szansa, że nauczyciel także się na to zgodzi.
Co więcej, mało kto o tym wie, ale
rodzice mają naprawdę spory wpływ na funkcjonowanie szkoły, także
państwowej. Poprawka, oni mogą mieć na to wpływ – od wyboru
nauczyciela uczącego daną klasę, po współdecydowanie o części
godzin dydaktycznych. Muszą jednak znać swoje prawa i je
egzekwować. Tylko niestety nie mogą czekać aż coś się zmieni.
Bez oddolnej inicjatywy, bez pokazania wszystkim wokoło, że można
inaczej (wielu nauczycieli pracuje tak, jak pracuje nie dlatego, że
chce, ale dlatego, że zna swoje metody i boi się, że zmiana
przyniosłaby gorsze efekty) nie da się naszej szkoły zmienić.
Rodzice muszą wziąć zmiany w swoje ręce, wziąć odpowiedzialność
i uwierzyć w to, że można, że da się działać inaczej, niż
dotąd. Jeżeli każdemu kolejnemu rocznikowi ma być w szkole
lepiej, to musimy porzucić nasz sport narodowy, czyli narzekanie, że
jest źle i zabrać się do pracy. Nie warto przy tym traktować
nauczycieli jak wrogów, lecz jak partnerów, którzy nie tylko mogą
tą zmianę współtworzyć, ale nawet na niej skorzystać. Nie z
każdym się da, ale warto próbować z tym konkretnym człowiekiem,
z którym ma się wspólny cel, jakim jest wychowanie i wyedukowanie
własnego dziecka.
Ostatnio przyszedł mi taki pomysł, żeby zachęcić dyrektora do utworzenia klasy "eksperymentalnej" dla chętnych rodziców.
OdpowiedzUsuńMoje doświadczenie (niewielkie ale zawsze;) pokazuje mi, że głównym problemem w zmienianiu czegokolwiek są właśnie rodzice i ich brak świadomości. Dlatego właśnie dochodzi do-z-lekka-absurdu, że rodzice którzy chcą czegoś innego szukają środowisk sprzyjających temu. I tak się nic nie zmienia, bo rodziców chętnych na zmianę nie ma, albo jest ich jak na lekarstwo. To samo dokładnie stwierdziła nasza p. dyrektor :) Ja też po dwóch latach walki z wiatrakami w postaci niechętnych na zmiany czegokolwiek rodziców (a to było "tylko" przedszkole) zmieniłam środowisko na (wtedy jeszcze potencjalnie) bardziej przyjazne. :)
OdpowiedzUsuń