Od
kilku, może nawet kilkunastu lat w mediach oglądać możemy
kampanie społeczne mające na celu poprawę jakości rodzicielstwa
Polaków. Dobrze, że są, niewątpliwie są bowiem potrzebne, skoro
nadal większość mieszkańców naszego kraju uważa, że kary
cielesne są nie tylko dopuszczalne, ale nawet niezbędne w
niektórych sytuacjach. Problem w tym, że są one skrajnie
nieskuteczne, bo poglądy Polaków zmieniają się skrajnie wolno. Na
niepowodzenie skazana jest moim zdaniem też kampania „Strefa
bezpiecznego rodzica”.
I
to mimo tego, że jest ona świetnie przygotowana graficznie i
medialnie – filmy zrealizowane z udziałem znanych aktorów, dobrze
nakręcone przykuwają uwagę, podobnie jak plakaty. Problem w tym,
że po pierwsze filmiki informują o tym, o czym niemal już każdy
słyszał – bicie jest złe. Specjalnie napisałam każdy słyszał,
a nie każdy wie, bo ogromne rzesze ludzi się z tym nie zgadzają.
Kolejnym zarzutem wobec filmów jest to, co pokazują. Możemy na
nich zobaczyć agresję rodzica wobec dziecka. Sceny wyglądają
naprawdę okrutnie, a rodzice wyglądają przerażająco. Jest to
zapewne przemyślane i tak właśnie miało być. Problem w tym, ze
to raczej nie zmieni niczyjej postawy.
Dlaczego?
Ponieważ rodzice nie będą identyfikować się z tymi potworami.
„Przecież ja nie stwarzam zagrożenia dla swego dziecka”, „U
mnie to tak nie wygląda”, przecież ja nie biję dziecka po
głowie, nie biję go pasem itp... A jeżeli rodzic rzeczywiście to
robi? W większości przypadków podsumuje to jednym słowem
„pieprzenie”.
Co
z rodzicami, którzy rzeczywiście się przestraszą, postanowią
zmienić swoje podejście do tematu, albo, co bardziej prawdopodobne
biją, bo inaczej nie potrafią – chcieliby postępować inaczej,
ale „puszczają im nerwy” i cierpią z powodów wyrzutów
sumienia? Ono mogą wejść na stronę i wypełnić test.
Ten
ostatni wypełniłam z ciekawości, żeby dowiedzieć się, jakim
jestem rodzicem zdaniem autorów kampanii i mocno się zdziwiłam.
Każde z pytań jest opisem sytuacji, a uczestnik ma do wyboru 3
lepsze lub gorsze sposoby na rozwiązanie problemu. Jedne z nich są
bardziej empatyczne, inne bardziej manipulacyjne. Żadne z nich nie
zawiera zachowań agresywnych. Na koniec testu otrzymuje się
certyfikat bezpiecznego rodzica. Można przy tym ściągnąć pakiet
umożliwiający zmianę zdjęcia na Facebooku i promowanie w ten
sposób akcji.
Niezależnie
zatem od tego, jakie zachowanie w rzeczywistości preferuje rodzic
zawsze okazuje się, że jest rodzicem bezpiecznym. Ja rozumiem po co
to jest. Ludzie lubią robić sobie testy, chętnie klikną „zrób
test”, a wtedy autorzy przemycą im przykłady „właściwych”
zachowań, z których rodzice będą mogli później skorzystać.
Niestety, zupełnie nie wierzę w powodzenie tego pomysłu z dwóch
powodów. Po pierwsze język, jakiego użyto w teście jest moim
zdaniem fatalny. Po pierwsze nazywanie dziecka „małym tyranem”
stawia je na przegranej pozycji, ale to jednorazowe, pewnie się
czepiam. Prawdziwym problemem jest używanie sformułowań takich jak
„renegocjujesz zasady i normy domowe”, „wydłużasz czas
waszych wspólnych aktywności” albo „zmieniasz sposób
komunikatu na mniej nakazowy”. Przecież tego nikt nie zrozumie!
Jak można dotrzeć do ludzi, a co więcej, zmieniać ich postawy
mówiąc do nich niezrozumiałymi frazesami i ogólnikami. Przecież
przez ten język ciężko się przebić, a jak to się już uda, to
nadal nie wiadomo jak właściwie należy się zachować.
Renegocjacja jakichkolwiek umów to proces niezwykle złożony i
większość z nas tego nie potrafi robić nawet w pracy, a co
dopiero w kontaktach z kilkulatkiem.
Efekt
jest taki, że przez test brnie się szybko, wybierając najbardziej
zrozumiałą odpowiedź, zapominając, o czym traktowało poprzednie
pytanie i jakie były możliwe odpowiedzi. To nic dać nie może.
Zmiana postaw, które kształtowały się przez pierwsze kilkanaście
lat życia człowieka to proces naprawdę skomplikowany. Konieczna
jest wiedza i umiejętność jej zastosowania. Potrzebna jest nauka i
wsparcie. Absolutnie żadnej z tych rzeczy nie otrzymuje osoba
odwiedzająca ta stronę. Zamiast tego dostaje pakiet materiałów na
FB. Zamiast się uczyć, otrzymać pomoc, ma promować akcję i
chwalić się, ze jest bezpiecznym rodzicem, niezależnie od tego,
czy rzeczywiście nim jest.
Nie
chodzi mi krytykę twórców kampanii. Rozumiem ich zamysł, rozumiem
dobre chęci. Jest mi tylko żal zmarnowanej szansy, źle
spożytkowanych zasobów. Problem, który oni ukazują rzeczywiście
istnieje i jest niezwykle poważny. Szkoda tylko, że tak świetnie
zrobiona akcja nie ma szans dokonać żadnych zmian, bo szuka
prostych rozwiązań dla ekstremalnie złożonych problemów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz