Znów wrócę do książki, o której
wcześniej już wspominałam - „Paradoks wyboru”. Przyznaję, że
zawarte w niej informacje wiele kwestii wyjaśniają, ale też
wprawiają mnie w pewne zakłopotanie, bo nie do końca wiem, jak to
przełożyć na wychowanie. Zacznę od głównej tezy książki,
która brzmi – to że mamy więcej wolności, więcej wyboru wcale
nie czyni nas szczęśliwszymi. Nie będę tu przytaczać wszystkich
argumentów i doświadczeń, na jakie powołuje się autor, bo
streszczanie tu książki nie ma sensu. Generalnie chodzi o to, że
mogąc wybierać pomiędzy 2 rodzajami niegazowanej wody mineralnej
jesteśmy raczej spokojni i mamy spore szanse na zadowolenie z
wyboru, musząc jednak wybierać wśród 20 możemy mieć spory
problem a wraz z liczbą zalet posiadanych przez te produkty, których
nie wybraliśmy czujemy się bardziej rozczarowani własnym wyborem i
mniej z niego zadowoleni i to bez znaczenia, który produkt
wybraliśmy, bo zawsze mogliśmy wybrać taki, który zawiera więcej
jonów, mniej sodu, niższą cenę, większą objętość, został
wyprodukowany przez polską firmę, część dochodu idzie na słuszny
cel etc, etc. Każdy wybór jest na swój sposób zły, a wiele z
nich mogłoby być na wiele sposobów lepszych. Stąd niezadowolenie
i frustracja.
Ok, tak naprawdę nie zastanawiamy się
nad wyborem wody mineralnej, ale nad wyborem szkoły, zawodu,
partnera życiowego już tak i wychodzi na to, że my, członkowie
zachodnich społeczeństw coraz mniej potrafimy cieszyć się życiem,
doceniać to co mamy, właśnie dlatego, że dokonujemy wyborów
fundamentalnych i robimy to na każdym kroku. Nasza wolność,
przynajmniej na pierwszy rzut oka jest niemal nieograniczona –
decydujemy o tym, kim jesteśmy, jak wyglądamy, ile mamy pieniędzy
i bardzo wielu z nas czuje, że wybiera nie tak, bo gdyby wybrało
inaczej (miało inny zawód, związało się z kim innym, zdecydowało
się na dziecko, nie zdecydowało się na dziecko, posłało dziecko
do takiej szkoły, nie posłało dziecka do szkoły, wybrało innego
lekarza, pojechało na inne wakacje i tak bez końca) miałoby w
jakiś sposób lepiej.
Mam nieodparte wrażenie, że autor ma
rację, kiedy stoję przed półką w supermarkecie i ogarnia mnie
panika i mam ochotę uciec, żeby nie podejmować kolejnej decyzji
czuję, że coś w tym jest. Tylko co z tym dalej. Jak kurcze pomóc
dzieciakom nie na teraz, tylko na za 20 lat. Teraz to proste – mogę
podjąć decyzję za nie i poniekąd często to robię, ale oni też
będą żyli w tym świecie przytłaczającego dobrobytu i coś z nim
będą robić. Przecież wbrew temu, co nam wmawiają nie każdy może
być każdym, nie mamy nieograniczonych możliwości wyboru, bo
zawsze z czegoś rezygnujemy. Przecież nie warto marnować życia na
ciągłe poszukiwania „najlepszego”, które w praktyce nie
istnieje.
Nie znam odpowiedzi. Autor książki
daje kilka rad, które wydają się być naprawdę niezłe
przykładowo „nauczmy się kochać ograniczenia”, czy
„kontrolujmy oczekiwania”, „praktykujmy wdzięczność”.
Głęboko wierzę, że ma rację, co nie czyni życia wcale
łatwiejszym, bo wymaga całkowitego przeformatowania spojrzenia na
świat. Wychodzi na to, że aby życie naszych dzieci mogło być
trochę łatwiejsze musimy wykonać kawał ciężkiej pracy nad
samymi sobą. Nie wierzę, ze możemy nauczyć dzieciaki tego, czego
sami nie potrafimy, że przekażemy im wartości, których nie
posiadamy. Okazuje się zatem, że aby przystosować się do
wolności, jaką dysponujemy po to, by dać sobie i potomstwu szansę
na szczęście musimy naprawdę na to zapracować. I to jest
prawdziwy paradoks.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz