wtorek, 15 września 2015

Możesz wszystko!

Znów wrócę do książki, o której wcześniej już wspominałam - „Paradoks wyboru”. Przyznaję, że zawarte w niej informacje wiele kwestii wyjaśniają, ale też wprawiają mnie w pewne zakłopotanie, bo nie do końca wiem, jak to przełożyć na wychowanie. Zacznę od głównej tezy książki, która brzmi – to że mamy więcej wolności, więcej wyboru wcale nie czyni nas szczęśliwszymi. Nie będę tu przytaczać wszystkich argumentów i doświadczeń, na jakie powołuje się autor, bo streszczanie tu książki nie ma sensu. Generalnie chodzi o to, że mogąc wybierać pomiędzy 2 rodzajami niegazowanej wody mineralnej jesteśmy raczej spokojni i mamy spore szanse na zadowolenie z wyboru, musząc jednak wybierać wśród 20 możemy mieć spory problem a wraz z liczbą zalet posiadanych przez te produkty, których nie wybraliśmy czujemy się bardziej rozczarowani własnym wyborem i mniej z niego zadowoleni i to bez znaczenia, który produkt wybraliśmy, bo zawsze mogliśmy wybrać taki, który zawiera więcej jonów, mniej sodu, niższą cenę, większą objętość, został wyprodukowany przez polską firmę, część dochodu idzie na słuszny cel etc, etc. Każdy wybór jest na swój sposób zły, a wiele z nich mogłoby być na wiele sposobów lepszych. Stąd niezadowolenie i frustracja.
Ok, tak naprawdę nie zastanawiamy się nad wyborem wody mineralnej, ale nad wyborem szkoły, zawodu, partnera życiowego już tak i wychodzi na to, że my, członkowie zachodnich społeczeństw coraz mniej potrafimy cieszyć się życiem, doceniać to co mamy, właśnie dlatego, że dokonujemy wyborów fundamentalnych i robimy to na każdym kroku. Nasza wolność, przynajmniej na pierwszy rzut oka jest niemal nieograniczona – decydujemy o tym, kim jesteśmy, jak wyglądamy, ile mamy pieniędzy i bardzo wielu z nas czuje, że wybiera nie tak, bo gdyby wybrało inaczej (miało inny zawód, związało się z kim innym, zdecydowało się na dziecko, nie zdecydowało się na dziecko, posłało dziecko do takiej szkoły, nie posłało dziecka do szkoły, wybrało innego lekarza, pojechało na inne wakacje i tak bez końca) miałoby w jakiś sposób lepiej.
Mam nieodparte wrażenie, że autor ma rację, kiedy stoję przed półką w supermarkecie i ogarnia mnie panika i mam ochotę uciec, żeby nie podejmować kolejnej decyzji czuję, że coś w tym jest. Tylko co z tym dalej. Jak kurcze pomóc dzieciakom nie na teraz, tylko na za 20 lat. Teraz to proste – mogę podjąć decyzję za nie i poniekąd często to robię, ale oni też będą żyli w tym świecie przytłaczającego dobrobytu i coś z nim będą robić. Przecież wbrew temu, co nam wmawiają nie każdy może być każdym, nie mamy nieograniczonych możliwości wyboru, bo zawsze z czegoś rezygnujemy. Przecież nie warto marnować życia na ciągłe poszukiwania „najlepszego”, które w praktyce nie istnieje.
Nie znam odpowiedzi. Autor książki daje kilka rad, które wydają się być naprawdę niezłe przykładowo „nauczmy się kochać ograniczenia”, czy „kontrolujmy oczekiwania”, „praktykujmy wdzięczność”. Głęboko wierzę, że ma rację, co nie czyni życia wcale łatwiejszym, bo wymaga całkowitego przeformatowania spojrzenia na świat. Wychodzi na to, że aby życie naszych dzieci mogło być trochę łatwiejsze musimy wykonać kawał ciężkiej pracy nad samymi sobą. Nie wierzę, ze możemy nauczyć dzieciaki tego, czego sami nie potrafimy, że przekażemy im wartości, których nie posiadamy. Okazuje się zatem, że aby przystosować się do wolności, jaką dysponujemy po to, by dać sobie i potomstwu szansę na szczęście musimy naprawdę na to zapracować. I to jest prawdziwy paradoks.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz