Czas jakiś pracuję w różnych
instytucjach zajmujących się opieką nad dziećmi i ich edukacją i
jednego jestem pewna. Prawie wszyscy chcą dobrze. Rodzice chcą dla
swoich dzieci jak najlepiej, nauczycielom też często zależy, już
nie mówiąc o dzieciach, które chcą kochać jednych i drugich. A
mimo to jakoś nie zawsze to wychodzi. Przyczyn są pewnie tysiące i
były one odmieniane w wielu publikacjach przez wszystkie przypadki.
To, o czym piszę pewnie też, a mimo to klątwa „dzieci” wciąż
ma się dobrze.
O co mi właściwie chodzi. No właśnie
o „dzieci” - czyli sposób, w jaki nauczyciel zwraca się do
grupy przedszkolnej, czy szkolnej klasy. Pragnąc zwrócić na siebie
uwagę garstki, która nie słucha mówi „dzieci” zwracając się
do wszystkich, czyli do nikogo. Mówiąc o swojej grupie, czy klasie
też często mówi, że ma problem właśnie z grupą, czy klasą.
Klasa jest trudna, w tej klasie trudno się pracuje.
No i pewnie to jest prawda – tą
konkretną klasą może jemu trudno się pracuje, ale takie podejście
niczego nie zmieni, nie ma możliwości naprawy. Dokładnie tak samo,
jak na wołanie „dzieci” odwrócą się ci, którzy słuchają
nauczyciela i którzy nie są akurat zajęci czym innym. Oni nie
usłyszą.
Nie da się „pomóc klasie” to tak
nie działa. Żadne z dzieci nie definiuje siebie jako jedno z
„dzieci”. Każde z nich ma imię i nazwisko, ma rodzinę i swoje
problemy. Im więcej trudności sprawia w klasie tym, z reguły te
problemy niezwiązane ze szkołą są często większe. Żadne
dziecko nie ma celu w postaci „przeszkadzania” w klasie.
Większość z nich chce uwagi nauczyciela, woła o nawiązanie
relacji, o wysłuchanie. Często szkoła stwarza możliwości
domagania się bliskości dorosłego, jakich nie ma w domu. Stwarza
okazję do błagania o to, by zostać wysłuchanym, gdy w domu
dziecko bywa rzadko, a rodzice nie mają czasu, możliwości, siły,
czy kompetencji, by dać bliskość i zainteresowanie, by wysłuchać
dziecka. Jeżeli od rodziców nie da się tego uzyskać, to zostaje
nauczycielka w przedszkolu, czy szkole. No i niezawodny sposób na
uzyskanie jej uwagi „przeszkadzanie”, czy wchodzenie w konflikty.
To dlatego „dzieci uspokójcie się”
nie działa. To dlatego kary nie działają. Nikt nie chce być
traktowany wyłącznie jako element (pasujący lub nie) układanki,
jaką jest klasa. Każdy potrzebuje (właśnie nie tyle chce, co
potrzebuje) być traktowany jako on sam – wyjątkowy. Dzieci, które
dostają to w domu, bez proszenia radzą sobie łatwo, bo im
nauczyciel jako bliska osoba jest o wiele mniej potrzebny. Jeżeli
jednak jest inaczej domagają się tego od dorosłego, który jest w
zasięgu. Dlatego są „trudni”, „niegrzeczni”, „nie
współpracują”, czy „przeszkadzają” chcą być wyróżnieni
choćby poprzez karę.
Jeżeli jednak naszym celem jest
poprawa funkcjonowania całej klasy, musimy skupić się na poprawie
funkcjonowania poszczególnych, pojedynczych dzieci. Na tym, by
poczuły się dobrze, by były ważne, zrozumiane, wysłuchane. One
szczególnie silnie pragną relacji i szczególnie trudno im w nią
wejść, bo w którymś momencie z jakiegoś powodu doznały zawodu.
Tylko, że to wymaga od nauczyciela porzucenia postawy
„pedagogicznej” i zmiany perspektywy. Już nie „dzieci, nie
klasa, nie grupa, ale konkretne jednostki z konkretnymi problemami,
które poprzez zachowanie błagają o wsparcie w rozwiązaniu ich.
Nie jest prawdą, że nie ma na to
czasu. Właśnie, że jest. Patrząc z perspektywy długofalowej
czas, jaki nauczyciel poświęca na uspokajanie „dzieci”, jaki
marnuje powtarzając po piętnaście razy to samo, by „wszyscy”
usłyszeli – to ten sam czas, jaki zajęłoby mu podejście do
konkretnego ucznia i powiedzenie to do niego, porozmawianie z nim
osobiście, z jego poziomu. A nawet jeśli nie, to i tak warto
poświęcić na to więcej czasu, bo gdy relacja będzie nawiązana,
dzieci będą po prostu bardziej gotowe do współpracy, bardziej
chętne do tego, by pracować, uczyć się. Relacja z nauczycielem
oparta na zaufaniu, a nie na walce daje korzyść wszystkim zarówno
dzieciom, które dotąd toczyły z nauczycielem wojny, bo wreszcie
nie muszą, czują się dobrze, wiedzą, że gdy zajdzie potrzeba
zostaną wysłuchane. Nauczycielowi – bo wie, czego może się
spodziewać, wie, że nikt nie jest przeciwko niemu, że jego praca
polega na byciu z, nie przeciw. Ale także pozostałym członkom
grupy, które mogą pracować w spokoju, niewybijane co chwilę z
koncentracji przez nauczyciela strofującego innych uczniów. Oni
także mogą iść do szkoły z wiarą, że ich problemy nie zostaną
ukarane, że mogą zwrócić się z nimi do nauczyciela, który się
nad nimi pochyli.
To się po prostu opłaca wszystkim.
Dlatego warto spróbować. Zamiast stać – ukucnąć, zamiast
krzyczeć do wszystkich – szeptać. Zamiast karać – wysłuchać.
Nawet w dwudziestokilkuosobowej klasie, czy grupie. Nie jest to
łatwe, ale daje efekt lepszy, niż metody pedagogiczne, kary,
nagrody i wszelkie inne formy zewnętrznej motywacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz