poniedziałek, 4 kwietnia 2016

"Zakazane ciało"

„Zakazane ciało” Diane Ducret czytałam ledwie dwa tygodnie temu. Nie zmierzałam o nim tutaj pisać, bo to przecież nie na temat zupełnie. No i nagle okazało się, że jak najbardziej na temat, jak najbardziej jest to lektura na dziś i wcale nie taka historyczna, jak mogłoby się wydawać.
Książka ma podtytuł ”Historia męskiej obsesji”, jednak tak naprawdę dałoby się wymyślić kilka bardziej moim zdaniem adekwatnych, na przykład „historia męskiej pogardy”, „męskiego lęku”, albo chyba najbardziej na czasie „męskiej głupoty”. To opowieść o tym, jak bardzo długo i z jakim trudem kobiety zyskiwały, a nierzadko wywalczały sobie prawo do tego, żeby po prostu być. Być człowiekiem, czymś więcej, niż żałosną obudową do macicy, dodatkiem do sromu (swoją drogą uroczy źródłosłów ma u nas to słowo, prawda – ten sam, co sromotna klęska), który był jednocześnie pożądany, obrzydliwy i właściwie gdyby nie to, że wygodniejszy niż ręka, to właściwie lepiej byłoby, żeby go nie było. Wtedy nie byłoby zagrożenia, że seks sprawi kobiecie przyjemność, że sama ją sobie sprawi, że nie dochowa cnoty, którą powinna, a właściwie musi zachować dla męża.
Najbardziej nieprawdopodobnym w tej książce jest nie to, że przez ostatnie dwa i pół tysiąca lat kobieta musiała wstydzić się, że jest kobietą. Że fakt menstruacji była tak z jednej strony kompromitujący, z drugiej strony nudny, z trzeciej obrzydliwy, że przez setki lat nikt nie próbował nawet zainteresować się wynalezieniem czegokolwiek, co choć trochę ułatwiłoby kobietom życie. Że musiała być uległą i podległą, że musiała rodzić, bo tak jej kazał mąż, biskup, papież, czy jakikolwiek inny mężczyzna. Do tego, że przez większą część historii było naprawdę fatalnie, żeby nie rzec tragicznie jesteśmy przyzwyczajeni. Wiemy o sufrażystkach, o walce o prawo głosu itp.
To wszystko jakoś tam funkcjonuje. Najgorszym moim zdaniem jest fakt, że żadna z wywalczonych rzeczy nie jest nam tak naprawdę dana na zawsze. Każdy aspekt kobiecej seksualności musi być na nowo definiowany zgodnie z oczekiwaniami mężczyzn, musi być przez nich kontrolowany. I nawet, jeżeli zyskujemy jakieś prawo, to trzeba być czujnym, bo w każdej chwili możemy je stracić.
Ostatni rozdział książki zatytułowany jest „Trudna wolność” - autorka- Francuzka pisze w nim o tym, co kobiety ostatnio zyskały i z czym muszą się borykać. Nie pisze jednak o tym, że mężczyźni wciąż nie pogodzili się z tym, że mamy jakiekolwiek prawa. Że trudna wolność, to nie zawsze wybór środków antykoncepcyjnych, czy decyzja o posiadaniu dziecka lub nie. Pisze o tym, jak niejednoznaczna jest wolność, jak rosną oczekiwania w związku z tym, że każdy mężczyzna widział już wiele „idealnych ciał”. Nie pisze jednak o tym, że jeżeli choć na chwilę złożymy broń, to zawsze znajdą się tacy, którzy znajdą milion powodów, żeby nam to, co wywalczyły nasze przodkinie odebrać. Może nawet jej nie mieściło się w głowie, że wielu mężczyzn nadal śni o władzy absolutnej – nad macicą, łonem, prokreacją i cywilizowanym państwie w środku Europy będą próbowali mówić kobietom, że rodzić muszą.
To, co budzi nadzieję, to opisy sukcesów. Pokazują, że kobiety mają w sobie siłę i mogą walczyć i to walczyć skutecznie nie tylko o swoje prawa, ale także o pokój i bezpieczeństwo. Tylko musi ich być dużo. Naprawdę dużo, bo tylko dzięki skoordynowanym działaniom i krzykowi z wielu gardeł rządzący gotowi są usłyszeć sprzeciw. Tylko wtedy gotowi są wziąć pod uwagę zdanie i wolę kobiet.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz