sobota, 2 kwietnia 2016

Mądrzy rodzice

Myślę, że chyba zorganizuję jakiś plebiscyt na najgorzej przetłumaczony tytuł. Mam już kilku
kandydatów, a ta książka zdecydowanie jest jednym z faworytów. Gdybym nie trafiła na tytuł i autora tej książki w jakiejś innej, której autor się na nią powoływał, czy polecał to nigdy w życiu bym po nią nie sięgnęła właśnie z powodu tytułu no i szaty graficznej (czy tak wiele bym straciła to inna sprawa). Tytuł oryginału to „Science of parenting”, czyli w dowolnym tłumaczeniu rodzicielstwo oparte na podstawach naukowych. Może nie brzmi chwytliwie, ale na pewno w większym stopniu oddaje rzeczywistość. Niestety polski wydawca chyba uznał, że rodzice są głupi i chcą stać się mądrzy, a nauka kojarzy się po prostu źle. Smutne.
Miały być peany
Czytając pierwszą połowę książki byłam w siódmym niebie. Myślałam, że pani Margot Sunderland wreszcie napisała książkę, którą spokojnie będę mogła polecić rodzicom małego dziecka. Przystępnie napisaną, opartą rzeczywiście na podstawach naukowych, w sposób przystępny opisującą „jak działa dziecko”. Rzeczywiście to wszystko można tam znaleźć. Pisząc o potrzebach małego dziecka odwołuje się do rzetelnych badań naukowych, tłumaczy krok po kroku jakie neurohormony wydzielają się w konkretnych sytuacjach i jakie są konsekwencje ich działania nie tylko dla zachowania w danym momencie, ale i dla długofalowego rozwoju. Naprawdę przez chwilę myślałam, że to pozycja niemal idealna.
Ale nie będzie
Niestety w pewnym momencie sielanka się skończyła. Stało się to dokładnie w momencie, gdy autorka zaczęła pisać o dzieciach starszych, a konkretnie o ich dyscyplinowaniu, przydatności metody time out i konieczności „kierowania dzieckiem”. Tu dziwnym trafem nauka zeszła na dalszy plan. Jak w poprzednich rozdziałach wszystko, o czym pisała było szeroko udokumentowane, poparte eksperymentami itp. Tak w tym rozdziale jest jakoś bardzo mało przypisów. Żadnych dowodów na prawdziwość wypisywanych słów. Tam, gdzie zaczyna się wychowanie starszego, bo kilkuletniego dziecka niestety zaczyna się ideologia i „krzesełka przemyśleń”. Mimo licznych dowodów wynikających z doświadczeń psychologii społecznej ukazujących nieskuteczność, czy nawet szkodliwość promowanych tu metod autorka postanowiła napisać rozdział zgodny ze swoimi przekonaniami i niczym więcej. Szkoda.
Kiedy dziecko cierpi a kiedy jest „małym Neronem”?
Autorka każe nam rozróżniać sytuacje, w których dziecko domaga się uwagi, bo cierpi naprawdę (wtedy powinniśmy reagować empatycznie) od sytuacji, kiedy tylko domaga się uwagi, czy wręcz próbuje nami rządzić i wtedy musimy być stanowczy, wręcz karzący. Spektrum rodzicielskich zachowań w tej drugiej sytuacji wahać się powinno między ignorowaniem a wysłaniem dziecka do swego pokoju. Nie znalazłam jednak w książce nigdzie jasnej definicji jak właściwie te zachowania odróżnić, i czym one w ogóle się od siebie różnią pod względem dziecięcych potrzeb. Moim zdaniem to dwie strony tego samego medalu. Według niej – nie. Muszę przyznać, że stara się być wyważona i przestrzega przed nadużywaniem metod takich, jak time-out, ale to kolejny problem. Jak często oznacza za dużo? Raz na tydzień? Raz dziennie? Trzy razy dziennie? Tego po prostu kreślić się nie da i przykładanie pseudonaukowych ram do tego typu metod wcale im nie pomaga i nie czyni ich bardziej ludzkimi.
Wszystko tylko nie gniew!
To, co podczas lektury książki wydało mi się przerażające, to bardzo jednoznaczny stosunek do gniewu. Jest on całkowicie negatywny. Zarówno przeżywanie gniewu przez dziecko (zwłaszcza starsze) jak i przez rodzica jest oceniane jak błąd i coś, co właściwie trzeba wyplenić. Rodzic musi (tak, to słowo też autorka bardzo lubi) do niemal wszystkiego podchodzić ze spokojem. W dziecku nie wolno wzmacniać gniewnych relacji, bo jeszcze (to straszne!) wyrośnie na gniewnego dorosłego. Ok rozumiem, że gniew nie jest emocją łatwą, ale może być konstruktywną, a na pewno jest bardzo potrzebną i powinniśmy ją nie tylko tolerować, ale i uważać, za ważny sygnał (postaram się napisać w najbliższym czasie notatkę na temat gniewu). Nie można, jak każe autorka jej tak bezwzględnie tępić!
Stawiaj granice
Jak w wielu innych książkach o wychowaniu autorka ma tendencję do napawania się słowem „granice”. Przy czym niestety nie są to, jak u Jespera Juula granice innych ludzi. Są to twarde sztywne granice, które rodzic musi (!) wyznaczyć, żeby dziecko czuło się bezpieczne i żeby wiedziało, kto tu rządzi. Ono samo może decydować o rzeczach nieistotnych, bo wtedy mniej się buntuje. Od rodzica w ochronie tych granic wymaga się oczywiście konsekwencji i nieograniczonego spokoju. Rodzic ma dziecko przekraczające granice spokojnie wysłać na krzesełko przemyśleń, na którym z całą pewnością zagłębi się ono w swoją winę i będzie myślało nad konsekwencjami swych uczynków. Jakoś sobie nie wyobrażam, by jakieś dziecko naprawdę miało tendencję do rozmyślania o tym, co zrobiło w sytuacji wysłania za karę (czy to się tak nazywa, czy nie) w miejsce odosobnienia. To po prostu tak nie działa.
Brat twoim wrogiem!
Chyba najbardziej przerażające fragmenty książki poświęcone są rodzeństwu. Nie ma w niej właściwie nic na temat pozytywnych relacji między rodzeństwem, na temat przywiązania, czy wzajemnego wsparcia. Jeżeli pisze się tu o rodzeństwie to tylko w kontekście zagrożenia. Wiele można przeczytać o koszmarnych skutkach znęcania się starszego rodzeństwa nad młodszym. Nie ma nic o tym, jak wtedy postępować (poza karaniem znęcającego się), jak pomóc młodszemu, starszemu, jak naprawić całą tą (w moim mniemaniu rzadką i bardzo patologiczną) sytuację. Jedyne, czego możemy się na ten temat dowiedzieć, to że powinniśmy „traktować bójki rodzeństwa bardzo poważnie”. Co to znaczy jednak nie wiadomo.
Coś, czego nie ma
Czytając pierwsza część książki – tą, która tak mi się podobała, coś mi zdecydowanie umknęło. Uświadomiłam sobie to dopiero, gdy dotarłam do końca i trafiłam na znaczący fragment, który zacytuję za chwile w całości. Cały rozdział o więzi, neurohormonach, budowaniu relacji udało się autorce napisać nie pisząc słowa na temat... karmienia piersią. Biorąc pod uwagę, że jest to jedna z ważniejszych czynności, która w ogromnym stopniu wpływa na działanie mózgu niemowlęcia i uwalniane neurohormony pomijanie tego „niewygodnego” tematu uznać trzeba za najzwyczajniej w świecie nierzetelne. Pewności, że tak właśnie jest dodaje poniższy cytat. Przepraszam, za rozwlekłość, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać.
„Badania wykazują, że karmienie piersią jest korzystne dla nastroju matki, uspokaja bowiem system reakcji na stres w jej mózgu. Kiedy matka czuje się spokojna i zrelaksowana, lepiej radzi sobie z uspokajaniem dziecka. Ponadto karmienie piersią dostarcza dziecko ważnych wielonienasyconych kwasów tłuszczowych, które stymulują w wyższych ośrodkach mózgowych produkcję mających kluczowe znaczenie hormonów, a konkretnie dopaminy i serotoniny. Pewne badania wykazały, że zarówno karmienie piersią, jak i butelką, gdy trzyma się dziecko blisko siebie, obniż poziom hormonu stresu. Nie ma istotnej różnicy między tymi dwiema metodami.”
To już właściwie nie wymaga żadnego komentarza. Ktoś w pełni świadomie pominął setki faktów natury psychologicznej i czysto fizjologicznej tylko po to, żeby napisać, że nie ma różnicy między tymi dwoma sposobami karmienia. Już sam ten fragment całkowicie dyskredytuje w moich oczach książkę, która w swym założeniu miała przedstawiać naukowe podejście do rodzicielstwa.
Nie polecę
Strasznie chciałabym, by była na rynku jedna dobra, łatwa w odbiorze książka, która w przystępny, lecz naukowy sposób pokazywałaby co dzieje się z dzieckiem, jakie są mechanizmy jego rozwoju, skąd z naukowego punktu widzenia biorą się jego zachowania i potrzeby. Która byłaby napisana w sposób czytelny, a zarazem była w miarę kompletna. Ta książka bynajmniej taka nie jest. Oprócz nauki znajdziemy w niej niestety sporo niczym niepopartej ideologii i naciągania faktów. Nadal nie ma zatem jednej książki, którą mogłabym polecić rodzicom jako swoisty rzetelny przewodnik. Szkoda.

2 komentarze:

  1. Musi Pani sama napisać taka książkę,!!! Czekam z niecierpliwością

    OdpowiedzUsuń
  2. Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.

    OdpowiedzUsuń