sobota, 13 kwietnia 2019

Dlaczego nauczyciele muszą strajkować?


Kilka tygodni temu byłam z dziećmi na Pro Sinfonice. Tak się dziwnie zdarzyło, że koncert był przedstawieniem powstałym w jednej z podstawówek z dalszych okolic Poznania. Bez komentarza pozostawię fakt, czy chodzę na ProSinfonikę po to, żeby słuchać muzyki z taśmy i oglądać dzieciaki z podstawówki. O tym może innym razem.
Tym razem – o nauczycielach. Właściwie o kilku osobach, które z całą pewnością poświęciły pół roku swego życia, żeby przygotować do przedstawienia 150 dzieci w wieku 7-15 lat. Któraś z tych Pań napisała niezły scenariusz, dobrała muzykę. Druga opracowała choreografię dla 150 osób podzielonych na mniej, niż 10 osobowe grupy. Do tego wystąpił chór szkolny (brzmiący jak chór, może nie profesjonalny, ale też daleki od zgrai rozwrzeszczanych dzieciaków), soliści, osoby grające na instrumentach i spinający wszystko aktorzy. Wiecie co to oznacza? Ja w wieku szkolnym bawiłam się akurat w teatr, więc wiem. Oznacza to już nie dziesiątki, a setki godzin prób z każdą grupą z osobna i ze wszystkimi razem. Oznacza przekonanie rodziców, że warto wykonać dla każdej z grup osobne stroje. Zgranie tego wszystkiego z normalną edukacją dzieciaków. Oznacza to, że przez dobre pół roku wszystkie te próby odbywały się po godzinach. Jak znam realia szkoły (a znam je naprawdę nieźle, bo pochodzę z rodziny nauczycielskiej i często z nauczycielami współpracuję) nauczycielki przez kilka miesięcy prawdopodobnie zostawały po pracy ze 4 razy w tygodniu. Wszystko to kosztem własnych dzieciaków, czy wnuków.
Koncert, w którym uczestniczyliśmy odbywał się oczywiście w sobotę. Kolejny nie wiadomo już który dzień, który nauczycielki poświęciły nieswoim dzieciom. A zrobiły to wszystko właściwie za nic. Właściwie za darmo, któryś rok z rzędu wypracowywały drugi, darmowy etat po to, by dzieciaki miały możliwość pokazać, że kochają muzykę, zobaczyć, jak to jest wystąpić przed pełną aulą, być oklaskiwanym przez dzieci i dorosły, nie tylko kolegów i rodziców. Może te panie dostaną za to nawet nagrodę dyrektora w wysokości kilkuset złotych z okazji dnia nauczyciela (chociaż pewnie nie, bo mogły ją dostać w zeszłym roku, albo dwa lata temu, a pewnie nie są jedynymi uprawiającymi wolontariat członkami grona).
A one nie są przecież aż takim wyjątkiem! Ilu nauczycieli organizuje koła zainteresowań? Ilu pozwala dzieciakom sprawdzić się w sztuce recytacji, aktorstwie, śpiewie? Ilu po prostu zostaje po lekcjach, żeby porozmawiać z dzieckiem, rodzicem, czy zrobić coś, czego nie widać w żadnych statystykach – spotkać się z psychologiem, pedagogiem szkolnym – porozmawiać o tym, co robić, jak pomóc jednemu, drugiemu dziecku, które wyraźnie cierpi? Ilu wraca do domu i nie tylko sprawdza klasówki, wypełnia Ipety i całą pozostałą durną papierologię, ale też zastanawia się, jak udzielić wsparcia niepełnosprawnemu uczniowi? Organizuje pomoc dla tych zwyczajnie biednych, czy pomaga zrealizować czyjeś marzenie w postaci wsparcia schroniska? Ilu organizuje wycieczki na własną rękę szukają zakwaterowania, autokaru, przewodnika?
Spotkałam w życiu wielu złych nauczycieli. Takich, którym brakowało empatii, wykształcenia, umiejętności. Nauczyciele to przecież charakterologiczny przekrój społeczeństwa. Nie spotkałam za to nigdy takiego, który pracowałby 18 godzin tygodniowo. Wielu natomiast takich, którzy przy takim pensum pracowali 40 i więcej.
Zamiast narzekać, że nauczyciele nie dają rady (niektórzy nie dają), że zamiast uczyć zadają do domu (zdarza się, ale wierzcie mi, że nie jest to zamiast pracy na lekcji), powinniśmy się dziwić, że w ogóle ktoś jeszcze daje radę! Że komuś się w ogóle chce robić te wszystkie miliony rzeczy. Za takie wynagrodzenie nie powinno im się właściwie chcieć. Jeżeli chcemy, by chciało się większej liczbie, jeżeli nie chcemy, by jednym z popularniejszych tematów wśród młodych, aktywnych i naprawdę kochających dzieci nauczycieli było zastanawianie się, czy jednak nie przenieść się do Lidla na kasę, bo tam dają więcej (bo dają) za mniej odpowiedzialną pracę, z której się po prostu wychodzi, jeżeli naprawdę chcemy, by do zawodu przyciągnąć zdolnego anglistę, chemika, czy biologa, który od ręki znajdzie lepiej płatną i, nie ukrywajmy, łatwiejszą pracę, musimy zacząć płacić im tyle, na ile zasługują.
I na koniec odrobina prywaty. Jako żona nauczyciela (dokładnie wychowawcy w internacie) gdy przeczytałam, że nauczyciele zarabiają rocznie 96 tys. (według OECD za opublikowanym dziś artykułem na Money.pl), aż musiałam zajrzeć do PITa. I okazało się, że za pracę 30 godzin w tygodniu, w tym cotygodniowa nocka (za część której jest nawet dodatek nocny!) zarobił za cały zeszły rok uwaga: 40 246,17. Ze wszystkimi mitycznymi dodatkami. Bez jednego dnia zwolnienia lekarskiego. Zaiste aż trudno się nie zgodzić, że „Belfry to hipokryci, nie myślący wcale o uczniach tylko o swoim i tak wypchanym portfelu.

1 komentarz:

  1. Temat z tamtego roku ale akurat zajmuje się tą tematyką w ujęciu socjologiczno-psychologicznym , zapraszam także na moją stronę jakbyś chciała coś poczytać https://psychoterapeuta-online.pl

    OdpowiedzUsuń