Egzaminy w edukacji domowej zdajemy po
raz czwarty. Wydawać by się mogło, że już się przyzwyczailiśmy,
że to norma, idziemy zdajemy, mamy wakacje. Jednak okazuje się, że
nie. A właściwie i tak i nie. Dla dzieciaków to są po prostu
kolejne egzaminy, takie, jak poprzednie. Trzeba zdać, żeby uczyć
się w domu i tyle. Dla mnie nie. Czwarta klasa okazała się o wiele
większym wyzwaniem, niż się spodziewałam. I nie, zupełnie nie
dlatego, że materiał jest rozbudowany, a przedmiotów dużo, bo
tego właściwie nie odczuliśmy. Staramy się zawsze być na tyle do
przodu, żeby nie stresować się materiałem. To, co dzieciaki
umieją starczy, żeby zdać, a na jaką ocenę to się już okaże.
No i właśnie w tym miejscu pojawia się problem. Nie dzieci mój.
Jurek, który po raz pierwszy w życiu będzie oceniany zupełnie nie
odczuwa tego ciężaru. On wie, ze trzeba zdać, bo dla niego celem
starania się na egzaminach jest wyłącznie zachowanie wolności,
jaką daje mu ED. Moim też. Niby. No przynajmniej na poziomie
deklaracji. Bo w środku wieloletnia tresura daje o sobie znać jak
nigdy dotąd. Przecież fajnie byłoby, żeby miał ładne
świadectwo, prawda? Dobrze wyglądałyby piątki z wszystkich
przedmiotów, no nie? Przecież zrobienie szybkiej powtórki ze
wszystkiego po to, żeby dobrze wypaść na egzaminie to świetny
pomysł.
No i właśnie tu zaczyna się mój
prawdziwy egzamin, bo strasznie trudno jest nie narzucać tego,
przeciwko samemu się zbuntowało decydując się na edukację
domową. Nie naciskać na oceny, na przygotowania pod test. Pozwolić
na robienie, również teraz tego co ważne jest w tej chwili. A
ważna jest mitologia, której w 4 klasie nie ma. Ważne jest
stworzenie wysoce abstrakcyjnego utworu na komputerze. Ważne jest
poznanie kolejnych przygód Leo Valdeza. A nie wałkowanie i tym, kim
był Pilecki i kiedy była bitwa pod Kircholmem. I ja się z tym
całkowicie zgadzam. Z jednej strony przecież wiem, że on wie.
Przecież rozmawialiśmy o tym wszystkim, czytaliśmy, oglądaliśmy
filmy. Jeżeli miał zapamiętać, to zapamiętał.
A jednak. Wymijające „niee wiem”
na pytanie czy powtórzymy przyrodę wyprowadza z równowagi. Nie
wiem, czy bardziej denerwujące jest to, że nie chce, czy to, że
nie chce przyznać się przede mną, że nie chce. Że w jakiś
sposób doprowadziłam do tego, że wie, że moim zdaniem powinien
chcieć i próbuje jakoś wymanewrować tak, żeby nie powiedzieć,
że nie. W takich chwilach widzę, jak głęboko tkwi we mnie belfer,
jak bardzo ja sama jestem uszkolniona i nawet jeśli nie chcę
uszkalniam. Mam nadzieję, że te egzaminy szybko miną. I że nie
tylko dzieciaki je zdadzą, ale ja też.
A mnie zastanawia to jego "nieee wiem"... Ja bym się zastanowiła, czy przypadkiem nie za wiele oczekuję od dziecka i czy faktycznie jestem mu pomocna, czy faktycznie mu towarzyszę, czy może jednak wyznaczam mu cele i nastawiam na odpowiednią, moim zdaniem, drogę do celu, ergo, czy przypadkiem nie traktuję go jako mojego dzieła, efektu mojej pracy. Poza tym istnieje możliwość, ze Twój syn zamiast skupić się na swoich oczekiwaniach wobec samego siebie- i to w najlepiej pojętym własnym interesie, poświęca więcej uwagi zaspokajaniu- jak mu się wydaje lub faktycznie, Twoich oczekiwań w stosunku do niego. Być może wśród wielu różnych oczekiwań jest i takie, żeby wyznaczał własne cele, by był indywidualistą, który wie czego chce itd - bo to marudne "nieee wiem" może równie dobrze być ekspresją wewnętrznej walki sprzecznych uwarunkowań. Uwarunkowania to zwykle dzieło osób ważnych dla dziecka. W tym wypadku zaczęła bym podejrzewać, czy przypadkiem nie przejęłam całkowicie inicjatywy. Czy przypadkiem nie doszło do zaszczepienia oczekiwań- a zapewne wiesz co robią z ludźmi oczekiwania , prawda? Uważam, że bycie architektem własnego dziecka - to błąd, ale różnie można na ten temat myśleć. Ja bym zadała pytanie Kiedy? Pokazałabym mu, że mam do niego zaufanie, że traktuję go poważnie. Nie wystawiałabym go na próbę zadając pytanie Czy? Uznałabym, że moje dziecko jest na tyle rozwinięte i świadome, że nie ma w nim wątpliwości , a zatem do ustalenia jest jedynie Kiedy?
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że w końcu udało się odszkolnić. Widziałam jak moim dzieciom ulżyło, gdy ja w końcu puściłam...
OdpowiedzUsuń