
Książka ma podtytuł ”Historia
męskiej obsesji”, jednak tak naprawdę dałoby się wymyślić
kilka bardziej moim zdaniem adekwatnych, na przykład „historia
męskiej pogardy”, „męskiego lęku”, albo chyba najbardziej na
czasie „męskiej głupoty”. To opowieść o tym, jak bardzo długo
i z jakim trudem kobiety zyskiwały, a nierzadko wywalczały sobie
prawo do tego, żeby po prostu być. Być człowiekiem, czymś
więcej, niż żałosną obudową do macicy, dodatkiem do sromu
(swoją drogą uroczy źródłosłów ma u nas to słowo, prawda –
ten sam, co sromotna klęska), który był jednocześnie pożądany,
obrzydliwy i właściwie gdyby nie to, że wygodniejszy niż ręka,
to właściwie lepiej byłoby, żeby go nie było. Wtedy nie byłoby
zagrożenia, że seks sprawi kobiecie przyjemność, że sama ją
sobie sprawi, że nie dochowa cnoty, którą powinna, a właściwie
musi zachować dla męża.
Najbardziej nieprawdopodobnym w tej
książce jest nie to, że przez ostatnie dwa i pół tysiąca lat
kobieta musiała wstydzić się, że jest kobietą. Że fakt
menstruacji była tak z jednej strony kompromitujący, z drugiej
strony nudny, z trzeciej obrzydliwy, że przez setki lat nikt nie
próbował nawet zainteresować się wynalezieniem czegokolwiek, co
choć trochę ułatwiłoby kobietom życie. Że musiała być uległą
i podległą, że musiała rodzić, bo tak jej kazał mąż, biskup,
papież, czy jakikolwiek inny mężczyzna. Do tego, że przez większą
część historii było naprawdę fatalnie, żeby nie rzec tragicznie
jesteśmy przyzwyczajeni. Wiemy o sufrażystkach, o walce o prawo
głosu itp.
To wszystko jakoś tam funkcjonuje.
Najgorszym moim zdaniem jest fakt, że żadna z wywalczonych rzeczy
nie jest nam tak naprawdę dana na zawsze. Każdy aspekt kobiecej
seksualności musi być na nowo definiowany zgodnie z oczekiwaniami
mężczyzn, musi być przez nich kontrolowany. I nawet, jeżeli
zyskujemy jakieś prawo, to trzeba być czujnym, bo w każdej chwili
możemy je stracić.
Ostatni rozdział książki
zatytułowany jest „Trudna wolność” - autorka- Francuzka pisze
w nim o tym, co kobiety ostatnio zyskały i z czym muszą się
borykać. Nie pisze jednak o tym, że mężczyźni wciąż nie
pogodzili się z tym, że mamy jakiekolwiek prawa. Że trudna
wolność, to nie zawsze wybór środków antykoncepcyjnych, czy
decyzja o posiadaniu dziecka lub nie. Pisze o tym, jak
niejednoznaczna jest wolność, jak rosną oczekiwania w związku z
tym, że każdy mężczyzna widział już wiele „idealnych ciał”.
Nie pisze jednak o tym, że jeżeli choć na chwilę złożymy broń,
to zawsze znajdą się tacy, którzy znajdą milion powodów, żeby
nam to, co wywalczyły nasze przodkinie odebrać. Może nawet jej nie
mieściło się w głowie, że wielu mężczyzn nadal śni o władzy
absolutnej – nad macicą, łonem, prokreacją i cywilizowanym
państwie w środku Europy będą próbowali mówić kobietom, że
rodzić muszą.
To, co budzi nadzieję, to opisy
sukcesów. Pokazują, że kobiety mają w sobie siłę i mogą
walczyć i to walczyć skutecznie nie tylko o swoje prawa, ale także
o pokój i bezpieczeństwo. Tylko musi ich być dużo. Naprawdę
dużo, bo tylko dzięki skoordynowanym działaniom i krzykowi z wielu
gardeł rządzący gotowi są usłyszeć sprzeciw. Tylko wtedy gotowi
są wziąć pod uwagę zdanie i wolę kobiet.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz