Przyznaję, że fanką gadżetów nie jestem i nie byłam. Smartfona
nie mam, tabletu też nie i
![]() | ||||
Zdjęcie zrobione nie-smartfonem. Obrazka oryginału nie będzie, bo nie zamierzam robić reklamy głupim inicjatywom. |
Tak, dobrze się
Wam wydaje, odpowiedź jest w tytule posta – grającego tamponu.
Ten kawałek plastiku z wbudowanym głośniczkiem sterowny jest za
pomocą specjalnej aplikacji na smartfony, a jego rolą jest
odtwarzanie muzyki dla nienarodzonego. Pomysł nie tylko dziwny, ale
wręcz koszmarny, fatalny i zwyczajnie niebezpieczny. Zaczynając od
argumentów najprostszych – co za pomysł, żeby ciężarna, która
raczej powinna unikać ryzyka uszkodzeń śluzówki, zakażeń itp.
wkładała sobie do pochwy na nie wiadomo jak długi czas kawał
plastiku? Nie chce mi się nawet myśleć o potencjalnym stanie
zapalnym i leczeniu go, co z pewnością nie będzie wspierać
dziecka w rozwoju, a przecież właśnie to ma robić.
Ale nie robi!
Dziecko w łonie matki owszem słyszy – przyzwyczajone jest do
przytłumionych dźwięków świata zewnętrznego, ale przede
wszystkim głosu mamy i tego, co dzieje się w jej ciele. Ścieżkę
dźwiękową nienarodzonego tworzą w zdecydowanej większości
odgłosy bicia serca i pracy jelit mamy. Ciekawym urozmaiceniem dla
nich jest głos mamy, który słyszany jest w dużej mierze od
wewnątrz, bo przenosi się także w formie drgań. I wiecie co? Tak
właśnie powinno być. To wystarczy. Jeżeli mama lubi śpiewać,
czytać na głos wierszyki, to wspaniale – dziecko będzie je
rozpoznawać po urodzeniu. Jeżeli lubi słuchać muzyki, albo
jeszcze lepiej, samodzielnie ją wykonywać, to też świetnie –
część ze słyszanych przez nią dźwięków (zwłaszcza te niższe)
przenika przez powłoki brzuszne i dostarcza ciekawego urozmaicenia.
To jest właśnie to, czego słuchały nienarodzone dzieci przez
ostatnie tysiące lat. To, do słuchania czego są ewolucyjnie
przystosowane – to jest to, na co po prostu są gotowe.
Pomysł z
przystawianiem słuchawek do brzucha już jest chybiony – dźwięk
jest zbyt mocny, zbyt bezpośredni. Ten sam, bądź jeszcze
silniejszy efekt uzyskuje się zapewne z grającego tamponu,
tymczasem konsekwencje są właściwie nie do przewidzenia. Słuchanie
muzyki w ten sposób może przeszkadzać dziecku we śnie, zaburzyć
rytm snu i czuwania, a co za tym idzie wpłynąć negatywnie na
rozwój mózgu. Może powodować dodatkowy stres, którego efekt jest
taki sam. Może tez powodować różne inne konsekwencje, których
nawet nie potrafię wymyślić na poczekaniu, bo przecież takie
bezpośrednie dostarczanie dźwięków powoduje drgania płynu
owodniowego, które potencjalnie mogą być nieprzyjemne dla zmysłu
dotyku. A dziecko nie jest w stanie w żaden sposób poinformować
rodzica, ze chce spać, że chce spokoju, i natychmiast należy
wyłączyć urządzenie. Przecież dodatkowe kopniaki z łatwością
odczytać można jako objaw entuzjazmu.
Tymczasem nie ma
żadnych badań na temat takiego oddziaływania na płód. Nie ma i
nie będzie. A to dlatego, że żadna matka nie zgodzi się na to, by
potencjalnie zaszkodzić swemu dziecku dla celów naukowych. Tym
bardziej nie powinna eksperymentować w celach, no właśnie jakich?
Nikt za 2, 3, 5, czy 15 lat nie opublikuje wyników, że dzieci
słuchające lub niesłuchające muzyki z tamponu są zdolniejsze,
albo mają ADHD. Nikt tego nie sprawdzi. Jedyne badania o jakich
czytałam, dotyczące wpływu dźwięku w okresie przedporodowym
dotyczyły kurczaków w jajkach. Jedyna konsekwencją takiego
postępowania były zaburzenia zachowania ptaków, których mózg
jest przecież nieskończenie prostszy, niż nasz. Łatwo sobie
wyobrazić, że skoro coś zaszkodziło kurom, które przez większość
życia kierują się wyłącznie instynktem, to tym bardziej może
być niebezpieczne dla ludzi. Już samo takie podejrzenie wystarczy,
żeby omijać takie cudowne gadżety szerokim łukiem. Dziecko w
łonie matki na prawdę wie, jak się rozwijać i nieszczególnie
potrzebuje naszej pomocy. Wystarczy, że nie będziemy mu
przeszkadzać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz