Uwielbiam Lego. Przepadałam za nimi od
kiedy pamiętam, czyli od 5 roku życia, kiedy to dostałam pierwszy
(i jeden z dwóch) zestaw Lego z Pewexu. Wystany przez rodziców za
uciułane dolary. Bawiłam się nim długo po tym, jak wszystkie
swoje zabawki wyniosłam do piwnicy. Jak zostałam mamą to miałam
wielką radochę, że będę mogła kupować klocki dzieciom, bawić
się nimi i znów być dzieckiem.
Coś jednak poszło nie tak. Puki
byli mali i bawili się dużymi klockami wszystko było super. Gdy
jednak pojawiły się duże zestawy małych klocków – koparek
ciężarówek, łodzi podwodnych, rakiet i innych cudów coś się
zepsuło. Klocki dawały radość. Przez 15 minut do 2 godzin w
zależności od rozmiaru zestawu. Potem lądowały na półce –
zbudowane, gotowe, skończone. Nawet z klocków po rodzicach zostały
zbudowane pojazdy (na szczęście nie według instrukcji) i klocki
utknęły w ustalonej formie.
Zajmują dwie wielkie półki. Czasem
zostają wyciągnięte, ustawione, dopisana zostaje jakaś historia,
ale ostatecznie lądują w szafie. Nie w formie rozłożonej, gotowej
do tworzenia nowych postaci, maszyn, historii, tylko w formie
gotowej, złożonej. I to mimo tego, że właściwie nigdy nie mieli
specjalnie zabawek (poza tymi klockami, grami i maskotkami).
Najpierw
mnie to irytowało, potem smuciło, a w końcu to zaakceptowałam i
machnęłam na to ręką. Trudno. Może kiedyś je rozłożą, może
jeszcze kiedyś będą się nimi naprawdę bawić, chociaż wątpię
bo są dość duzi i pewnie zaraz w ogóle z nich wyrosną. Długo
zastanawiałam się o co chodzi. Dlaczego mi dwa średnie zestawy
lego dostarczyły więcej radości, niż im cała masa?
Po długim
czasie chyba już wiem. Chodzi o ilość. O to, że nauczyłam ich,
że fajne jest nowe. Że klocki są bardziej czymś do
kolekcjonowania, niż do układania. Mam wrażenie, że nie jestem w
tym osamotniona, że wiele dzieci współcześnie mniej się tymi
klockami bawi, mniej z nich konstruuje, mniej o nich myśli. Znów
prawdą okazało się, że mniej znaczy więcej niestety.
Dlatego po
raz pierwszy od 10 lat pod choinką nie znajdą się klocki. Znajdą
się tam głównie książki, które na szczęście nie leżą na
półkach, tylko pozostają w ciągłym użyciu. Myśląc pozytywnie
mogę po prostu wyciągnąć wniosek, że na klocki nie starcza po
prostu czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz